Poznań Whisky Show. Edycja druga. Na pierwszej nie dane było być żadnemu z nas, za to w tym roku była tam jednoosobowa delegacja zinnejbeczki.com. Zapraszamy na relację.

Co tu dużo mówić, festiwale whisky na dobre zagościły w naszym nadwiślańskim kraju wódy. Już nie tylko Warszawa, oraz maleńka Jastrzębia góra mają imprezy tematyczne poświęcone whisky. Do tego zacnego grona dołączył Kraków, Poznań, wkrótce także Trójmiasto. Dziś skupimy się na Poznaniu, a konkretnie na drugiej edycji Whisky Show, organizowanego przez firmę Stilnovisti.

Miejsce targów, Międzynarodowe Targi Poznańskie, pierwsza godzina po otwarciu. Przestrzeni jak widać jest bardzo dużo, co jest zdecydowaną przewagą nad takim Whisky Live Warsaw. Nawet gdy się nieco zagęściło wieczorem (pierwszego dnia festiwal odwiedziło podobno 1500 osób; drugiego nie wiem ile), nie odczuwałem ścisku.

Oddzielną sprawą może być fakt mizernej estetyki takiej hali, jej brak klimatu i ogólna bezpłciowość. Z czasem jednak człowiek przestawał zwracać na to uwagę, zwłaszcza że ogromna przestrzeń została zagospodarowana całkiem sensownie. Przy dłuższych ścianach postawione były stoiska, a środek okupowały nieliczne stoiska niealkoholowe (tzw. wypełniacze miejsca: hipsterskie czekolady, bispołkowe garnitury, ekskluzywne pasty do butów, kraftowe masła orzechowe itp.), sporo miejsca do siedzenia, oraz ring bokserski w samym sercu hali. Na owym ringu odbywały się różne rozrywkowe przedstawienia, typu pokazy sztuk walki, wywiady ze znanymi osobistościami świata whisky itp. Nie brałem w tym udziału ale, sądząc po frekwencji, dużej ilości gości chyba się podobało.

Jeszcze zanim zdjęcia z podpisami co i gdzie, na początek ogromny minus za nagłośnienie. Rozumiem i lubię muzykę w tle, a odpowiednio dobrana mogłaby nawet pasować, ale na litość to jest festiwal whisky, a nie dyskoteka. Gdy muzyka gra tak głośno, że do obsługi stoiska – stojącej metr dalej – trzeba wrzeszczeć, lub próbować porozumieć się na migi, to znaczy że coś jest nie tak. Nie mówiąc już o próbach jakichś poważniejszych rozmów, które były zwyczajnie skazane na porażkę. Dopiero zdaje się w połowie drugiego dnia ktoś się ogarnął i ściszył o połowę.

Strefa wejściowa i od razu można podać kilka plusów i minusów:

  • zaimplementowano znany ze wszystkich innych festiwali system żetonów, natomiast dużym minusem był brak możliwości płacenia kartą (-)
  • szkło to też już taka festiwalowa klasyka – kieliszek z Krosna, opatrzony logiem konkretnego wydarzenia (w tym przypadku po prostu logiem Stilnovisti). Lubię ten wzór szkła, więc za to (+)
  • oddzielną sprawą jest smycz, która nie spełniała swojej podstawowej roli, a więc trzymania kieliszka w pionie. W Polsce chyba tylko na WLW dawali porządne smycze, a ja jako człowiek przewidujący sobie taką po prostu przywiozłem. Jak paląca jest to potrzeba niech świadczy fakt, że kilkanaście osób zaczepiło mnie w czasie trwania festiwalu z pytaniem, skąd mam taką fajną smycz i gdzie można dostać podobną. (-)
  • obszerna szatnia, sprawnie zarządzana i możliwość zostawienia dużego bagażu (niezwykle istotne, gdy ktoś – tak jak ja – wpadł na festiwal wprost z pobliskiego dworca.) (+)
  • kieliszek szampana na wejściu – miły gest, ale niestety zapowiadał, że to raczej nie whisky ma być główną gwiazdą imprezy, a alkohole premium ogólnie (+/-)

No, to chyba tyle. Jedziemy dalej…

Sklep festiwalowy. Dużo butelek, wybór niezły, ceny raczej trochę wyższe niż da się znaleźć w uczciwych sklepach. Ale dużo tutaj nie powiem, bo się bardzo nie przyglądałem.

Jednoosobowa delegacja zinnejbeczki.com. Zacznijmy obchód po hali, ale najpierw trzeba nalać czegoś do kieliszka:

Pierwszą whisky była Burn Taobh z 1989, a więc 26 letnia Balvenie od Murray mcDavid. W zapachu gotowane jabłka, miody. Smak mimo rozcieńczenia dość gruby, z suszonymi owocami, drewnem, miodem, gruszkami i pieprzem. Fajna whisky, dobra na początek. 5/10.

Będziemy poruszać się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Po lewej od wejścia stoiska Macallan i Bushmills, ale najciekawszą rzeczą tam był opisywany już wcześniej Bushmills 16. Dalej Bruichladdich (kilka Octomore i nowy Black Art), a pirewszym stoiskiem z większą ilością butelek było stoisko Vininova, a raczej marki The Bar, należącej do Vininova. Kilkanaście burbonów, trochę Irlandii, z tyłu Glengoyne w wersjach od 10, do 21 (ta destylarnia ma zasilić portfolio importera niebawem).

Główną whisky słodową promowaną na stoisku była Tamdhu. Wersję 10 letnią próbowałem już w Jastrzębiej Górze i bardzo miło ją zapamiętałem. Drugie spotkanie tylko potwierdziło moje wrażenia – whisky jest w miarę tłusta, pełna, z wyczuwalnym wpływem beczek po sherry. 3/10. Nowością była wersja batch strength, w wersji 002. Ta z kolei była ostra i młoda, z akcentami krówek i kwaskowych czerwonych owoców; przypominająca nieco nowsze batche a’bunadh, dla których najwyraźniej ma być konkurencją. 3,5/10

Smokehead, a więc NASowa „podstawka” od Iana MacLeoda. Również okazała się młodą, ale w miarę dojrzałą whisky, która w swojej kategorii (rozcieńczana Islay do 200zł) myślę, że miałaby solidne szanse na podium. Za etykietą Smokehead najprawdopodobniej kryje się whisky z destylarni Lagavulin. 3,5/10

Obok stoiska Ardbega raczej przeszedłbym obojętnie (na każdym festiwalu wystawiali zawsze to samo), gdyby nie pojawienie się głośnej wersji Twenty One. Co prawda, żeby nie było zbyt pięknie, cena za kieliszek była iście barowa (mniej więcej 4 razy wyższa niż ta sama objętość w przeliczeniu na cenę sklepową).

Ardbeg Twenty One okazała się po prostu pełniejszą i tłustszą wersją klasycznych Ardbegów. Takie połączenie Airigh Nam Beist z dziesiątką sprzed dekady (testowaną w ramach naszej serii old vs new). Archetypiczny profil Ardbega – masełko, woda morska, wodorosty, pieprz, skórki z cytrusów. 5/10.

A zaraz obok stoisko Glenfiddich z całym obecnym portfolio: od 12 do 21, XX i IPA cask, oraz Glenfiddich Excellence 26yo. Sampel legendarnej Excellence 18yo jeszcze czeka u mnie na swoją kolej, ale nadarzyła się okazja spróbowania jej starszego następcy. Czuć wiek i refillowe beczki po burbonie. Orzeszki, miody, nuty ziemiste. W smaku łagodna i bardzo miodowa, gruszkowa, z rodzynkami. Klasyczny, trochę starszy Glenfiddich, fajnie harmonijny i ułożony, ale bez fajerwerków. Dlaczego tego nie zabutelkowali w cask strength?!? 5/10

U Diageo tym razem raczej bez szału – kilka podstawek i niepełna linia tegorocznych Special Release. Ze swojej strony polecę bardzo smacznego Mannochmore (w dodatku za ludzkie pieniądze), opisywanego przy okazji wcześniejszej imprezy M&P, Whisky & Friends w Warszawie.

A skoro o M&P mowa… również mieli stoisko. W dodatku chyba najbardziej oblegane na całym festiwalu. Z ciekawych rzeczy, ciemny Kilchoman z beczki po sherry, oraz kilka innych młodych single casków, w tym Glendronach z 2003. Minusem był brak jakiejś starszej flaszki, a przecież M&P ma ich trochę w swoim portfolio, co udowodniło chociażby na swoim festiwalu miesiąc temu.

Nowością były jednobeczkowe edycje Loch Lomond (2006) i Inchmurrin (2003). Obydwie przeznaczone na festiwal Whisky&Friends, na który po prostu nie zdążyły dojechać. Obydwie udowadniające, że w Loch Lomond w końcu nauczyli się robić whisky, którą da się wypić bez obrzydzenia.

Inchmurrin 2003 – słodka i pełna, lekko pikantna. Cukier puder, czerwone owoce, karmelki. Proste akordy, ale daje radę. 4/10

Loch Lomond 2006 – zaczyna się słabo, szmacianie, ale z czasem rozwija się w przyjemniejszym kierunku. Masełko, zioła, nieco owoców. Masło orzechowe, siano, pieprz i nawet sporo ciała. 3,5/10

W rogu hali przekąski, zarówno na słono jak i na słodko. Nie miały inwazyjnego aromatu, więc za to plus.

…? Nie rozumiem takich instalacji. Jesteśmy na festiwalu whisky, czy w podrzędnym zamtuzie (albo na wystawie sztuki nowoczesnej)?

I jedziemy z drugą stroną hali. Słowacka myśl gorzelnicza, a więc whisky Nestville. Jakoś tak zawsze zostawiałem je sobie na później i w końcu nie zdążyłem spróbować… szkoda, ale może jeszcze będzie okazja.

Grappa Marzadro. Ci którzy znają moje upodobania, wiedzą że grappę uważam za podły bimber i najchętniej bym nie kalał nią imprez poświęconych whisky. W tym jednak przypadku mamy do czynienia z trunkami leżakowanymi, a ponadto…

… trafiłem na pierwszą w życiu grappę, która mi autentycznie zasmakowała! To ta widoczna na zdjęciu powyżej. Leżakowała przez 5 lat w drewnie akacjowym, a następnie przez rok była finiszowana w beczce po porto. Aż wziąłem sampla; będzie to jeden z zawodników w teście brandy, który planujemy niedługo.

Obok stoisko „Świat whisky”, choć najciekawsze były na nim trunki whisky nie będące. Likier rumowy z rodzynkami i pomarańczą potraktowałem jako ciekawostkę, ale już koniak Prince Polignac XO był całkiem przyjemny.

Najlepszy okazał się rum Centenario 20 Anos. Bardzo słodki i jak na rum bardzo intensywny i z balansującą słodycz drewnianą kontrą. Okolice może nawet 4/10. Też wziąłem sampla, tu z kolei do przeglądu rumów.

U Pinota sporo różnorakiej whisky. Obok Octomorów stały Kavalany, obok których stała jakaś whisky japońska, obok której było trochę niezależnych, rumów, i pewnie jeszcze innych rzeczy.

Glenrothes Sherry Bomb od Cooper’s Choice. Młoda i intensywna, piekąca, zdecydowanie za szybko zabutelkowana. Pojawiają się nieśmiałe nuty fajnej ciemnej sherry, ale jednak za młoda, dużo za młoda. Taki abunadh, tylko że z ciemniejszej beczki. 3,5/10 

Na stoisku obok m.in. Old Pulteney (w tym edycja 1989, ale za drogo), oraz Duncan Taylor. DT reprezentowało kilka single casków, przy czym trzon stanowiła raczej młoda selekcja. Ja z kolei dałem szansę trochę starszemu grainowi. Strathclyde 1990: zwiewny, słodki, rumowy z wyczuwalnymi akcentami beczki po burbonie. Pieprz, ciasteczka zbożowe, mimo wieku raczej średnio ułożona; 3,5/10

Obok ciekawostka w postaci czekoladowego szampana przegryzanego truskawkami. Spróbowałem, faktycznie się zdziwiłem, bo nigdy czegoś takiego wcześniej nie piłem, ale chyba więcej nie muszę tego pić 😉

Pomijając już moje osobiste zdanie na temat czy szampan jest odpowiednim alkoholem na festiwalu whisky, przyznać muszę że stoisko cieszyło się bardzo dużą popularnością.

Dalej długi pas z dziwnymi alkoholami.

– Dziesięć różnych marek ginu?

– Mamy.

– Grejpfrutowa wódka?

– Jasne.

– Gin ze szparagów?

– Już podaję.

(z tymi szparagami to autentyk).

– Jenevery o wszystkich kolorach tęczy?

– Też mamy. Tak, także taki o barwie denaturatu.

Jedynym poważniejszym produktem na tych stoiskach była belgijska whisky, Gouden Carolus (marka dużo bardziej znana z piwa). Zwykła wersja była nawet pijalna (co jest raczej wyjątkiem dla whisky z kontynentalnej Europy), natomiast wersja Sola Jerez (z beczek po oloroso) smakowała jak tani likier whisky na bazie brzoskwiń z puszki.

Bestwhiskymarket klasycznie z bogatą selekcją, pozostawiającą całą resztę daleko w tyle. Dosyć smutny był fakt, że większość ludzi odwracała się na pięcie słysząc, że nie ma tu nic w cenie biletu.

Glenburgie 1992 od Cadenhead. Jak chyba każda próbowana przeze mnie Glenburgie, pieprzna i ostra. Motywy krówkowe, suszonych moreli, mieszanki studenckiej, chili. 4/10

Nowością było około dziesięciu pozycji od Murray mcDavid, który chyba planuje zwiększenie swojej obecności w Polsce. Po raz pierwszy zamiast Adama ns stoisku mogliśmy spotkać znanego i lubianego Rajmunda Matuszkiewicza. Na zdjęciu moja osobista whisky festiwalu, 35 letni blend (tak, blend) Bodach Aislig z 1980. Bardzo dojrzały i stary, z akordami wiórków kokosowych, dżemów, piwnicznymi. Umiarkowany wpływ sherry, dominuje Speyside. Zasłużone 6/10 i bodaj najlepszy blend jaki w życiu piłem.

Pomijając milczeniem stoiska Dalmore i Jury, na których stare whisky robiły jedynie za ozdobę, przechodzimy do bottlera Gordon&MacPhail. Dostępne to co na zdjęciu powyżej, plus później jeszcze jeden single cask.

 

Nie jest to raczej miejsce na szczegółowe opisy wszystkich tych whisky, więc po krótce: Glenburgie 10 yo jak na whisky mającą konkurować z podstawkami okazała się nad wyraz pełna i złożona. Zapach robi większość tej whisky, ale i tak zasłużone 3,5/10. Strathisla 2005 niestety okazała się słaba, szmaciana, landrynkowa; 2/10. Wraz z Mortlach 15yo wracamy do maltów smacznych. Delikatna sherry, whisky po prostu przyjemna, do picia, bez pytań. 4/10. Clynelish w casku, jak to Clynelish w casku – musiał być dobry; 5,5/10. Ardmore z 1996 zaskoczył naprawdę intrygującym, „starym” zapachem. Smak już nie był tak wspaniały, ale też spoko. Lekko torfowy, kremowy, rześki; 4/10. Linkwood 25 przyjemna, ale trochę za delikatna i za mało złożona; 4/10.

Na tym samym stoisku można było spróbować wypustów z destylarni Benromach. Wersja 10 letnia, jest jak na podstawkę bardzo dobra. 3/10 Podobnież 15 yo myślę że pokonałaby większość konkurencyjnych, rozcieńczanych 15 latek. Ciekawostką „spod lady” była lana w ciemno Benromach 35 letnia. W nosie kwiatowa, łagodna, oldschoolowa. Brzmi trochę jak whisky w 43% zabutelkowana gdzieś tak przed dwoma dekadami. Po fenomenalnym zapachu, smak okazuje się niestety nieco za grzeczny. Kremowy, krówkowy, z nutami trawy, rodzynek, gorzkiej czekolady. Brakuje trochę złożoności i charakteru. 5,5/10.

Polska reprezentacja, a więc Wolf Distillery. Chyba po raz pierwszy pojawiła się na stoisku pełnoprawna whisky, a więc leżakowana przynajmniej przez 3 lata. I chyba w końcu żadnej nie spróbowałem. Szkoda, bo jestem ciekaw, czy po tych trzech latach destylaty bardziej przeszły drewnem. Posmakowałem co prawda młodszej, dwuletniej, która jak dotąd była chyba najbliższa wyspiarskim pierwowzorom spośród próbowanych wcześniej destylatów Wolfa. Zainteresowało mnie też wino porzeczkowe z beczki, gdyż mocno się utleniło i przypominało piwo w stylu flanders red ale 😉

Ostatnim stoiskiem było samo Stilnovisti. Kilka staroci miało o wiele bardziej ludzkie ceny niż w Warszawie jesienią, ale i tak przy tym stoisku panował znikomy ruch.

Ciekawostką przyrodniczą było festiwalowe piwo – lekki scottish ale, lezakowany na wiórach z beczki. Czemu lekki?!? Przecież to impreza poświęcona whisky, która aż się prosi o charakterne Wee Heavy, najlepiej w wersji barrel aged!

A poza tym, Poznań ma naprawdę ładną starówkę (na której jednym z rogów, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn straszy od kilku lat pomazana sprejem, zabita dechami i służąca za słup plakatowy rudera). Ale poza tym, to jest ładnie 😉

 

Dobra, czas na wnioski

Poznań whisky show wypadł chyba całkiem udanie, przynajmniej pod względem frekwencyjnym. Jeśli chodzi o alkohole, to jak już wspomniałem wcześniej nie był to klasyczny festiwal whisky, a raczej festiwal po prostu alkoholi luksusowych. Dostępne whisky wskazują, że głównym targetem były osoby nieznające się na whisky, lub znające się na niej słabo; bardziej zaawansowani mieli do dyspozycji jedynie kilka stoisk. Jednak bądźmy szczerzy – na dzień dzisiejszy nikt nie zrobi festiwalu z autentycznie interesującymi whisky i bez marketingowego bełkotu dla setki osób. No i druga strona medalu – o ile ja, Radek, czy nam podobni, na imprezach tego typu możemy z politowaniem zerkać na giny ze szparagów, dwumetrowe plastikowe cycki, czy wystawę poszetek, o ile możemy narzekać na imprezowy charakter i postawienie na ilość, a nie na jakość, to jednak dużo odwiedzających zdaje się mniej więcej tego właśnie oczekiwało. Tak, większość ludzi przyszła tam, ujmijmy to dyplomatycznie, miło spędzić czas. A niska cena biletu (75zł za dwa dni) napędziła jeszcze frekwencję. Co by tu nie mówić, ja też koniec końców bawiłem się nieźle; spotkałem sporo znajomych, tego i owego spróbowałem.

Przeczytałem kilka relacji z pierwszej edycji i w tym roku było chyba trochę lepiej. A że na przyszły rok są jeszcze rzeczy do poprawy, także hmm… do trzech razy sztuka?

Aleksander Tiepłow

3 thoughts on “Relacja z Poznań Whisky Show

  1. Byłem drugiego dnia, gdzieś od połowy. Poszetek nie pamiętam, a powiedział bym, że pamiętam imprezę od wejścia do wyjścia. Ale cycki pamiętam, te dwumetrowe, choć i wymiarowe były, i ładne, a to akurat mnie zaskoczyło. Spodziewałem się imprezy ” dla facetów”. Nie jestem takim specjalistą od whisky jak autor Aleksander, i była to moja pierwsza impreza tego typu. Mnie się podobało. Whisky było więcej, niż można spróbować w jeden dzień. Było miejsce do przegryzienia konkretnego jedzonka pomiędzy whisky. Wniosek na kolejny raz: nie wydawać pieniędzy na whisky w butelkach w sklepiku, bo jest dość drogo. Wniosek drugi: ekwiwalent w pieniądzu wydany na płatne whisky powinien być wyniesiony z imprezy w buteleczkach i wypity z należytą powagą i w spokoju. Wniosek trzeci niespodziewany, pewien likier Honey na bazie whisky jest super smaczny. Z imprezy wyszedlem z przepłaconym, ale smacznym Mortlachem 15YO dość chwalonym przez autora, ale to dlatego, że nie została dla mnie butelka Macallana 10 yo po sherry. Nic straconego, Macallan jest wciąż dostępny.

    1. punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przy każdej okazji mówimy, że festiwale takie są idealne dla początkujących. Dla nas jednak brakuje kilu rzeczy.
      Jeżeli chodzi o jarmarczną atmosferę, to już kwestia gustu i/lub przymknięcia oka. Tanie seksistowskie chwyty mnie irytują (co nie znaczy, że jestem przeciwny ładnym hostessom).
      Ważne, że tobie się podobało i zamierzasz dalej uczęszczać na takie imprezy. Jak chętni będą to poziom i ilość takich imprez będą rosnąć

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.