Maj miesiącem Meksyku na Zinnejbeczki.com, ale dziś jest jeszcze kwiecień, wobec czego zostaniemy przy Szkocji, za sprawą degustacji, która odbyła się 26 kwietnia w Warszawskim barze Weles.
Było miło uczestniczyć w tym wydarzeniu, na tyle, że czuję się zobligowany to opisać. Tym bardziej mi miło, że odnoszę wrażenie że takie degustacje w różnych miejscach stają się coraz częstsze. Że już nie tylko garstka maniaków whisky słodowej organizuje sobie spotkania, ale także lokale zaczynają dostrzegać w tym możliwości. Oczywiście na początek – jak to zwykle bywa – będzie trochę niemrawo, a na whisky z najwyższej półki nie wiadomo czy będą chętni, ale od czegoś trzeba zacząć.
Sam bar Weles ma być stylizowany na epokę prohibicji w USA i nawiązywać do tradycji barów speakeasy, a więc tajnych lokali, w których polewano alkohol z przemytu. Wejście jest faktycznie niepozorne: nie ma żadnych świecących banerów, ogródka piwnego, ani wystawionego menu; drzwi wyglądają raczej na wyjściowe z zaplecza. Koncept na pewno bardzo chwytliwy, jednak gdy organizuje się degustację i zaprasza gości na konkretną godzinę, może warto by było przewidzieć że ktoś może jeszcze nie był w tym barze i należałoby ich ostrzec, żeby nie błąkali się dookoła? W efekcie chyba nikt nie przybył punktualnie, a ja sam musiałem zapytać o lokalizację wejścia u konkurencji 😉
Weles to słowiański bóg nocy i rzeczywiście – we wnętrzu panuje półmrok (przez co niestety moim komórkowym aparatem nie byłem w stanie zrobić dobrych zdjęć). Wystrój nawiązujący również do międzywojennej Ameryki, oraz może trochę do Anglii. Miejsca nie tak dużo (chyba że nie wszędzie byłem), ale tego co nas interesuje – whisky – jest całkiem sporo. Bar przejął sporą część butelek po pubie Syreni śpiew i niektórych chce się, mówiąc brutalnie, pozbyć. Poza banałami dostępnymi wszędzie, jest sporo pozycji ze średniej, wyższej a kilka nawet z tej najwyższej półki. Z tej ostatniej, to konkretnie widziałem trzy – ciemnosherrowego Bowmore 1970 od Signatory, Highland Park z 1968 (też jakaś IB), oraz Port Ellen 1983, również od Signatory. Port Ellen w dodatku w dobrej cenie jak na dzisiejsze szalone czasy (dwa pozostałe raczej w kiepskiej, choć i tak odsadzającej pobliski Dom Whisky o lata świetlnie).
W degustacji wzięło udział pięciu zawodników, a jako że to było pierwsze (i podobno nie ostatnie) tego typu spotkanie, to i temat był bardzo popularny: regiony Szkocji. Degustację prowadził jeden z barmanów który, mimo drobnych wpadek w przypadku wiedzy szczegółowej o poszczególnych destylarniach, pozytywnie zaskoczył mnie otwartym podejściem, unikaniem marketingowego slangu i wytartych sloganów. A przecież w spotkaniu udział brały głównie osoby nowe w świecie whisky, bardzo podatne na bełkot o „tradycji, pasji, przyjaciołach i wkładaniu całego serca w whisky, żeby za każdym razem smakowała tak samo dobrze”.
Tak więc mamy 5 regionów i 5 różnych whisky. Na plus zaliczyć należy, że nie są to absolutne podstawy, a whisky rzeczywiście aspirujące do nieco wyższej kategorii (choć oczywiście bez przesady). Wrażenia z poszczególnych maltów poniżej, a ja chciałbym Welesa zachęcić do organizowania kolejnych degustacji. Może warto by się pokusić o nieco wyższą półkę – butelek przecież trochę by się znalazło, lub o jakąś bardziej tematyczną degustację (przegląd whisky z beczek po sherry, przekrój przez jedną konkretną destylarnię, itp).
I tradycyjnie na koniec notki:
Auchentoshan 18
Nos: oleisty i w miarę ciężki. Białe winogrona, banany, krówki, przyjemnie.
Smak: właściwie bez zarzutu. Trochę dębów, trochę miodów, trochę przypraw. Kremowy, lekko owocowy. Po kilku naprawdę paskudnych Auchentoshanach (np. Springwood, Cooper’s Reserve), spodziewałem się jak najgorszego, a jest nie tyle że znośnie, co nawet nieźle.
Finisz: intensywny, pieprzny, dębowy, karmelowy, owocowy.
Wnioski: brak skomplikowania, ale ogólnie jest ok. Uczciwa, rozcieńczona 18yo, nie próbująca udawać czegoś czym nie jest.
Ocena: 3,5/10
Aberlour 16
Nos: żelki miśki, landrynki, jakieś młode czereśnie, przejrzewające truskawki, tanie lizaki. Trochę nieprzyjemnie chemiczne te wszystkie owoco-lizaki, ale od biedy ujdzie.
Smak: bardzo łagodna, wręcz wodnista i – co za tym idzie – mało złożona. Czerwone pomarańcze, porzeczki, galaretki owocowe. Później dębowa goryczka i nieco pikantności.
Finisz: pieprzny początek, koniec znowu z motywem cukierkowych owoców.
Wnioski: jakoś mi ta szesnastka aberlourowa nie podchodzi. To już 12 yo, ale z wyższą mocą niosła za sobą nieporównywalnie więcej wrażeń aromatyczno-smakowych, nie mówiąc o porządnym wpływie sherry.
Ocena: 3/10
Balblair 1989/2010 3rd Release
Nos: no, o wiele lepiej! Jest porządna głębia zapachu; dominują z początku nuty perfumowane, z czasem na pierwszy plan wychodzą ciasteczka zbożowe i miody, marmolady. Fiołki, suszone morele, krówki.
Smak: pojawia się już pewna warstwowość. Miody, sporo przypraw (trochę goździka), pomelo, suszone morele, kwaskowa kontra.
Finisz: bardzo długi, pieprzny, kwaskowy. Jabłka, rodzynki, przyprawy.
Wnioski: jak myślę o archetypicznej whisky z Highlands, to mniej więcej coś takiego mam na myśli. Kremowa, złożona, z jednej strony bardzo przystępna, z drugiej zadziorna i wymagająca czasu by odpowiednio ją zbadać. Bardzo dobra whisky i odkrycie wieczoru.
Ocena: 5,5/10
Tobermory 15
Nos: w pierwszym wrażeniu – ciemna sherry i wyprawione skóry. Taki stary Glenfarclas z garbarni. Ciemne wiśnie w likierze, suszone pomarańcze, kurz, z czasem objawia się nieco morskości.
Smak: ciemna sherry od razu się pojawia. Zaczyna się pewna głębia smaku, ale niestety prawie natychmiast umiera pod bezlitosnym rozcieńczeniem. Rzemienie, herbata, pieprz, dżemy, mandarynki, muśnięcie soli.
Finisz: pikantny, długi, leciutko dymny. Bryza morska, marmolady wiśniowe.
Wnioski: malt również przyjemny, szczególnie że mamy tu jednak do czynienia wciąż z podstawką. Pokazuje, że beczka po ciemnej sherry bardzo służy destylatowi z Mull, ale niestety to jeden z tych przypadków, kiedy rozwodnienie zagłuszyło najfajniejsze rzeczy.
Ocena: 4,5/10
Bunnahabhain 1998, Douglas Laing Old Particular
Nos: czuć wyższą moc, ale niestety i jałową bekę. Sucha klepka, siano, imbir, anyż, mandarynki.
Smak: odrobinę tłustsza za sprawą wyższej mocy, ale niestety pieprzna i bez zbytniej złożoności. Biszkopt, sok jabłkowy, biały pieprz, rodzynki, ciasteczka, muśnięcie soli. Z czasem pojawia się więcej owoców.
Finisz: miody pitne, przyprawy, pieczone jabłka, woda morska, odrobina alkoholu.
Wnioski: nieco wyższa moc sprawia, że w tej whisky wciąż dzieje się coś ciekawego.