Dzisiaj znowu pojedyncza degustacja. Mało znana destylarnia ze Speyside, oficjalne wydanie, słuszny wiek, beczki po burbonie. Zapowiada się ciekawie.
Historia Dailuaine rozpoczyna się w 1851 roku, za sprawą Williama Mackenzie. Jak zwykle, zakład przechodzi z pokolenia na pokolenie i z rąk do rąk. Wartym odnotowania jest konsorcjum zawiązane w 1891 roku pod nazwą Dailuaine-Talisker Distillers Ltd. Wiadomo które dwie destylarnie brały w nim udział. 😉 Sześć lat później, spółka otwiera zakład Imperial (o którym można przeczytać w artykule tutaj). W 1915 kolejny Mackenzie umiera bezpotomnie, a firma jest wykupiona przez ówczesnych hegemonów świata whisky – Walkera, Buchanana i Dewara. Wszyscy trzej zasilają portfolio Distillers Company Limited w 1925, a razem z nimi Dailuaine. Po wszystkich fuzjach i zmianach, dziś destylarnia jest częścią największego koncernu, Diageo. Jest jednym z tych zakładów, których lwia część produkcji wykorzystywana jest do zestawiania blendów.
Jeśli chodzi o edycje single malt, to mimo dość potężnych mocy 5,2 miliona litrów alkoholu rocznie, whisky z Dailuaine nie należy do częstych bywalców półek sklepowych. Jeśli już, to należy szukać głównie wśród ofert dystrybutorów niezależnych. Najpopularniejszą oficjalną edycją jest 16 letni wypust, będący częścią sławnej serii Flora & Fauna. Poza tym, Dailuaine była reprezentowana w tych mniej znanych seriach Diageo: Manager’s Dram, Manager’s Choice, i raz (w 1996) w Rare Malts Selection (poprzedniczka DSR). Wreszcie Dailuaine pojawiła się w Diageo Special Releases (w 2015 roku). I dzisiaj zdegustujemy właśnie tę najnowszą, oficjalną edycję. Destylacja w 1980, butelkowanie w 2015.
Dailuaine 34 DSR 2015
34yo, 50,9%
Nos: kwaskowe akcenty jabłek, nerkowiec, masełko, szarlotka z dobrze przypieczonym spodem. Odrobina szlachetnego alkoholu przyjemnie świdruje w nosie. Na drugim planie subtelne burbony ze swoimi acetonami, miody, malaga. Lody cytrynowe, sorbet pomarańczowy, kosz letnich, świeżych owoców, bazylia, wafle, sernik, mango. Kupuje mnie ten zapach, z jednej strony surowy i drapieżny, z drugiej soczysty, świeży, wręcz letni.
Smak: od początku bardzo intensywnie. Może jeszcze nie wybuchowo, ale prawie. Pierwszy plan to słodkie miody, które walczą z białym pieprzem. Na drugim planie mamy znowu pojedynek – tym razem słodko-kwaśnych, żółtych owoców z akcentami amerykańskich whiskey. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się wtręty ziołowe (głównie wspomiana bazylia), bananowe, orzechowe, karmelowe, waflowe.
Finisz: długo, bardzo długo. Zaczyna się dość ostro, pieprznie, zadziornie, aby z czasem się utemperować akcentami burbona, słonego karmelu, morskiego powietrza, ale i soczystych żółtych owoców, maślanych ciasteczek. Na koniec wkrada się umiarkowanie intensywna, drewniana gorycz, która zostaje z nami do końca.
Wnioski: świetna jest ta whisky. Z jednej strony pełna życia, intensywna, zadziorna, z drugiej elegancka, złożona i z zaznaczonym wiekiem. Przy poprzednim podejściu, na festiwalu w Jastrzębiej Górze w przypływie wakacyjnego entuzjazmu dałem jej ósemkę. Dzisiejsze podejście na chłodno może nie jest tak genialne, ale wciąż uważam, że jest to najbardziej niedoceniony Special Release ostatnich kilku lat (a przynajmniej z tych które próbowałem).