Dziś zapraszamy na przeprawę z najnowszą whisky z destylarni Glenglassaugh – Sandend. 

Do tej pory whisky z destylarni Glenglassaugh nie gościło na niniejszych łamach za wiele. Przygotowujemy co prawda pewien przegląd, ale przy naszych terminach, będzie dobrze jeżeli odbędzie on w tym stuleciu. Inna sprawa, że whisky z Glenglassaugh jakoś nigdy nie wywoływała u nas szybszego bicia serca. Byś może dziś się to zmieni. Sama destylarnia działała z długimi przerwami, wpierw w latach 1875-1907, a później 1959-1987. Do nowoczesnego świata whisky wprowadził ją w 2008 Billy Walker, włączając ją do swego portfolio (w którym były już Glendronach i Benriach). W 2016 wszystkie trzy destylarnie zakupił Brown Forman.

A co o samej whisky Glenglassaugh Sandend? Jest to nowa pozycja wprowadzona na rynek w 2023r. Nazwana na cześć zatoki nad którą leży destylarnia Glenglassaugh. Ta sama nazwa przynależy również plaży, oraz osadzie położonej nad ową zatoką. Whisky butelkowana jest w mocy wynoszącej 50,5%; nie ma natomiast informacji że jest to moc beczki, możemy więc z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że nie jest. Napis na butelce obiecuje mariaż nut tropikalnych z niuansem soli. Do soli nawiązanie jest oczywiste, ale ktoś złośliwy mógłby się zapytać jakie jest powiązanie Glenglassaugh z tropikami. Whisky leżakowała w beczkach po burbonie, sherry i manzanilli przez nieokreśloną ilość czasu. Bardzo ciekawe jest to rozbicie sherry i manzanilli.  Że niby ta manzanilla ma wnosić owe słonawe nuty? Prawdopodobnie. Z drugiej strony można by pomyśleć, że ktoś w Brown Forman wie o separatystycznych zapędach Sanlucar z ich manzanillą względem D.O. Jerez. Mimo wszystko nie podejrzewalibyśmy Szkotów o taką przenikliwość i znajomość zawiłości trójkąta sherry. Przejdźmy zatem do whisky. Butelkę Sandend otrzymaliśmy od Brown Forman, jednak nie jest to artykuł sponsorowany.

Glenglassaugh Sandend, NAS, 50,5%

Whiskybase

Nos: dużo puszkowo-zalewowych motywów: morele, brzoskwinie, mandarynki, ananasy, mieszanka studencka. Do tego jakaś wanilia, cream soda i ślad burbona. Trochę jakichś nut orzechowych: pistacje, orzechy włoskie, a do tego miodowe płatki śniadaniowe, ale to wszystko na trzecim planie. Przejrzewające banany, dojrzałe awokado, schokobananen, batoniki musli. Zapach całkiem przyjemny. Nieprzesadnie skomplikowany, ale też bez złych nut. Nie ma co ukrywać, że większość zapachu to zasługa wyższej mocy.

Smak: głównie burbon, pieprz, miód. Z jednej strony całkiem gruba, z drugiej szybko wychodzi mocna pikantność która jest tu główną przeszkadzającą składową. Trochę jakichś motywów grappowych, ale też wychodzą te obiecane tropiki. Gdzieś tam w tej pieprznej pikantności majaczy ananas, awokado i papaja. Pomimo wyczulania zmysłu smaku, beczek po sherry tu nie czuję, natomiast burbona jest całkiem sporo i to takiego fajnego, pełnego i tłustego. Nuta słona, a i owszem, jest. Też są te pistacje i miodowe płatki.

Finisz: sporo drewna, miodku, burbona. Finisz przyjemny i intensywny. Pulpa bananowa, pistacje, batony zbożowe, jakiś bliżej niezidentyfikowany owocowy, kwaśny wtręt. Ananas? A może jednak tani miód pitny?

Wnioski: trochę niezłych beczek tu jest. Fajny zapach, dobry finisz, w smaku trochę gorzej. Po prostu szczypie w język swoją agresywnością. Niezłe beki tu były grane, ale chyba jest to po prostu za młode. Mimo wszystko butelkę na pewno wypiję z przyjemnością.

Ocena: Radek – 3,5/10; Aleksander – 4/10

Aleksander Tiepłow

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.