Który to już raz…? W dniach 17 i 18 października 2018 odbyła się dziewiąta edycja słynnego „salonu” M&P, co sprawia, że można pokusić się o stwierdzenie, że jest on najstarszym festiwalem whisky w Polsce. Tym większą przyjemnością jest dla nas fakt, że uczestniczymy w OSWiA od samego początku.
Pierwsza edycja odbyła się na długo zanim ktokolwiek słyszał o imprezach takich jak Whisky Live Warsaw, czy Jastrzębia Góra. Od tego czasu formuła imprezy organizowanej przez sieć sklepów M&P zmieniła się dość mocno – bezpowrotnie odeszły czasy, kiedy to Billy Walker przylatywał do Warszawy żeby osobiście polewać przezajebistego Glendronacha Revival. W końcu przez tę już niemal dekadę, whisky słodowa szturmem weszła na nomen omen salony, gdzie podbiła serca i podniebienia milionów ludzi na całym świecie, którzy wcześniej alkoholizowali się głównie koktajlami na wódzie i szkockimi blendami podawanymi „on the rocks”. Nie zmieniło się za to miejsce. Nieco mroczne, wyłożone klimatyczną cegłą i zapewniające niepowtarzalny klimat. Stara, dobra Forteca znowu przyjęła pod swój dach tysiące spragnionych, żądnych nowych doznań i poszukujących wiedzy.
Z zeszłego roku pozostała sprawdzona formuła rozbicia imprezy na dwa dni. Nie ma przez to tłoku i można zaprezentować więcej rzeczy. Pierwszy dzień poświęcony był winom i na niego posłaliśmy żeńską delegację. Drugiego dnia – kiedy stoliki miały ozdabiać liczne destylaty (w tym głównie whisky słodowa) – stawiliśmy się osobiście. Po raz pierwszy zresztą dostaliśmy od organizatora personalne zaproszenia, za co bardzo dziękujemy. Niezmienna w porównaniu z zeszłym rokiem została też kwestia biletowania. Zrezygnowano z bezpłatnego wejścia „dla stałych klientów” (a tak naprawdę to dla każdego kto wiedział o tej imprezie), bo za dużo ludzi przyłaziło po prostu na darmową najebkę. Zamiast tego wjazd kosztuje 70zł, ale na wyjściu dostaje się prezent. Rok temu był to niezły blend (dostał się z wysokiego miejsca do naszego finału whisky mieszanych). W tym roku każdy dostał 0,7 czystej. No i ja wiem, że to tak nieładnie darowanemu koniowi zaglądać w zęby, ale tak patrząc na środowisko zainteresowane whisky, to w gruncie rzeczy mało kto pija wódkę. Także za rok chyba warto byłoby wrócić do whisky lub, jeśli to rozwiązanie jest za drogie, to nie wiem… może po prostu każdemu gościowi dać na wejściu po 20-30zl w kuponach a już nic na wyjściu? A dodatkowym atutem będzie, że wszyscy goście będą zobligowani do spróbowania czegoś z wyższej półki 😉
A skoro już się tak zaczęliśmy wymądrzać. Ja wiem, że najgorsze są nieproszone rady, ale, ale… Dom Whisky, a więc i festiwal w Jastrzębiej Górze zostali jedynymi dystrybutorami Murray McDavid. Whisky Live Warsaw, ale także i sieć sklepów Ballantine’s nieodmiennie kojarzy się z Adelphi. Może więc to czas aby i M&P „pozyskało” któregoś z Independent Bottlers? Na pewno byłoby to olbrzymie wzbogacenie oferty sieci, ale także i ukłon w stronę tych bardziej wybrednych klientów.
Po niniejszym wstępie, zapraszamy na tradycyjny spacer po stoiskach. W przeciwieństwie do zeszłotygodniowego Whisky Live Warsaw, odetchnęliśmy z ulgą, gdyż nie czuliśmy presji czasu, ani konieczności biegania po dziesiątkach stoisk. Większość znana i lubiana od lat, tak więc z przyjemnością mogliśmy oddać się testowaniu tych kilku szkockich nowości, przypominać sobie edycje sprzed lat i próbować rozlicznych malternatyw.
Po przejęciu głównego trio destylarni z oferty M&P przez koncern Brown Forman, na czoło szkockiego frontu od jakiegoś czasu wysunęły się destylarnie Loch Lomond, oraz Glen Scotia. Ta ostatnia szczególnie zauroczyła edycją na festiwal w Campbeltown. Destylacja w 2008r, torfowy destylat, beczki po porto i pełna, wysoka moc – prawie 58%. Pisałem już o tym przy okazji imprezy w Jastrzębiej Górze – jest to whisky jeszcze wyczuwalnie młoda, choć już dość bogata, przede wszystkim to połączenie nienachalnego torfu i dość mocnego akcentu porto bardzo ciekawie w niej zagrało. Dodajmy do tego festiwalową cenę wynoszącą nieco ponad 200zł i w rezultacie ledwo udało się nam załapać na dwie butelki. Jako dodatkowy smaczek możemy przytoczyć, że w trakcie butelkowania tej wersji, zamówiono do destylarni za mało etykiet, przez co trzy beczki przeznaczone na tę edycję w ogóle nie zostały odszpuntowane. Wszystkie potem kupiło M&P, więc za jakiś czas chyba można się spodziewać ciekawych single casków.
Co do drugiej z destylarni – chyba odchodzą w zapomnienie czasy, gdy złośliwie przeinaczano nazwę na „Lol Lomond”. Destylarnia poczyna sobie coraz śmielej, a kolejne edycje są… no niezłe! Chociażby standardowe edycje 12yo, czy zwłaszcza torfowa Inchmoan 12yo – niczym naszym zdaniem nie ustępują innym podstawkom. Ba, są lepsze od większości z nich. Co prawda trochę wody pewnie jeszcze do Loch Lomond dopłynie, nim destylarnia pozbędzie się paskudnej reputacji pozostawionej przez poprzedników, ale w tunelu widać już światełko. I to dość jasne 😉 Na tym festiwalu pojawiła się nowość i to nie jakiś wypychacz półek, ale pełnoletnia whisky w casku. Przecież nie możemy jej nie spróbować…
Loch Lomond 1999 The Open, 19yo, 50,8%
Finisz: waniliny, szorstkie drewno, miedź, owoce.
Wnioski: whisky na pozór dość generyczna, która choć już wchodzi w wiek to jeszcze są młode nuty, ale w miarę picia rozwijają się rzeczy bardzo ciekawe: nuty metalowych bibelotów, antyków, sfatygowanej miedzi, giełdy staroci.
Ocena: Aleksander – 4/10; Radek – 4,5/10
Kolejny stały punkt jeśli chodzi o wszystkie imprezy organizowane przez M&P – Kilchoman. Cieszy, że przy okazji każdej z owych imprez, u Kilchomana wystawionych jest przynajmniej kilka nowych edycji. Nie inaczej było tym razem. Po raz pierwszy do spróbowania były nowe wydania Loch Gorm i 100% Islay. O ile fenomenu tej ostatniej whisky kompletnie nie rozumiem (wszystkie wersje które piłem – a było ich już z pięć – były przerażająco wręcz papierowe, ziarniste i z nikłym wpływem drewna), to ten pierwszy spróbowaliśmy i był w gruncie rzeczy niezły; z wyczuwalnym wpływem sherry, choć przez obniżoną moc bez specjalnej złożoności. Do picia dobry, ale szczególnie skupić chcielibyśmy się na dwóch premierowych edycjach:
Kilchoman 2011 Single Cask for M&P „Golden Polish Autumn”
Nos: przyjemny, gładki; cukierki pudrowe, poziomki, śmietanka, krówki, kajmak, miękki słodki torf.
Smak: winne taniny, nie ma dużo owoców, ale coś tak się dzieje, owoce leśne, poziomki, maliny. Dalej trochę bagienka, torf, prażone orzeszki w karmelu. Pod koniec nieco takich owocowych, winnych wtrętów się pojawia.
Finisz: Spalony karmel, orzeszki, wytrawne wino, mineralność.
Wnioski: kolejny single cask dla M&P. Ile ich już było? 6? 7? Ten w każdym razie był także odrębny od pozostałych, bo finiszowany w beczce po czerwonym winie. A co do samej whisky – jest dobra, ale nie jakaś szczególna (najlepsza była jednak zeszłoroczna wersja oloroso), ale jest winko, jest balans, jest pełnia. Ogólnie jednak na plus i to na taki, że całą butelkę planujemy kupić.
Ocena: zgodnie 4,5/10
Drugą whisky będzie tu sauternes finish. Lubimy tę serię oficjalnych Kilcho ukazujących wpływ różnych beczek. Radek ma nawet zdaje się kompletną kolekcję tego co się do tej pory ukazało. W każdym razie – po kilkuletniej przerwie ponownie mamy beczkę po sauternes. Poprzednią edycję testowaliśmy sobie (zresztą też za sprawą M&P) w 2016 roku (tutaj notka – klik!). Od razu zwraca uwagę jeden szczegół, który niewprawnemu oku 😉 mógłby umknąć. Na tamtej edycji jak byk stało „Sauternes Cask Matured”, podczas gdy tutaj mamy jednie „Sauternes Cask Finish”. Nasuwa się więc podejrzenie graniczące z pewnością, że tamte świeże, fenomenalne beczki zostały potem użyte jedynie do finiszowania kolejnej edycji. Co nam to może mówić? Że niestety pewnie będzie mniej tego wpływu wina. Druga wersja z beczek po porto była jednak dużo gorsza od pierwszej (nie wiem czy tam też zrobili taki myk z beczkami).
Kilchoman Sauternes Cask Finish
Nos: łagodny, słodki, mineralny; syrop cukrowy, cytrusy, lemon curd, rogaliki z brzoskwinią.
Smak: słodki, cukrowy, delikatne owoce, sianko, rogaliki z brzoskwiniami. Potem orzeszki i mineralność. Torf nienachalny.
Finisz: Delikatny, słodki torf, syrop cukrowy, owoce
Wnioski: czuć, że jest odrobinę gorzej niż w poprzedniej edycji, ale nie jest to duża różnica i dalej jest dość blisko oryginału. Głównie różnica w nasyceniu tym sauternes. Dużo lepiej niż w przypadku pairingu port cask.
Ocena: 4,5/10
Dawna perła w koronie M&P, czyli destylarnie Glendronach, Benriach i Glenglassaugh. Aktualnie zawiadywane przez koncern Brown Forman. Nowi właściciele na szczęście nie zmienili skutecznej polityki prowadzonej przez lata, tak więc wciąż mamy Glendronach ze sporą dawką sherry (ubolewamy, że jednak mniej niż przed kilkoma laty, ale jednak obecny rynek jest brutalny i nawet Glendronacha jak widać nie oszczędza), Benriach z jej eksperymentatorskim podejściem i spokojną Glenglassaugh. Spróbowaliśmy butelkowanych dla gospodarzy single casków Benriacha – warto dać im szansę, nawet jeśli nie zamierza się kupić pełnej butelki. Zwłaszcza edycje po sauternes i pedro ximenez są ciekawe. Godny polecenia jest także znany już od kilku imprez single cask Glendronacha 2003 (niestety 1995 się skończył – a szkoda, chciałem kupić kolejną butelkę).
Najnowsze dziecko Billy Walkera, czyli Glenallachie. Wszystkie podstawki bardzo solidne, 12yo i 10yo cs w cenach festiwalowych do rozważenia. 18 i 25 niestety dość drogie. Za to za ostatnie kupony po raz kolejny spróbowaliśmy najlepszej – poza najstarszą 1978 – edycji single cask. 1989, beczka numer 986 jest najbardziej warta polecenia z całej serii. Sporo sherry, dużo się dzieje, dużo owocków, jakichś klejów, kompotów. Spokojnie można postawić „6”.
Kolejny stały gość – ambasada Campbeltown w Polsce. Na tym salonie nowych gości nie było, także wzięliśmy jedynie kilka rarytasów na wynos, do planowanego przeglądu Springbanka. Nieodmiennie wartą polecenia jest edycja 12yo w cs. Moim cichym faworytem jest natomiast niepozorna Hazelburn 12, z czym niestety nie zgadza się Radek.
Jak zawsze dużo było stoisk z whisky z innych niż Szkocja krajów. Aby nie rozwlekać tego wpisu tak bardzo jak to miało miejsce w przypadku WLW, załatwmy to jednym akapitem. Nowości było wbrew pozorom sporo. Niby po jednej rzeczy, ale za to na każdym stoisku. U Armorik, przedpremierowo whisky 10 letnia. Z bardzo dużą rezerwą poprosiliśmy o pół kieliszka. I o dziwo smakowało to jak whisky! Większość znanych nam poprzednich edycji z tej destylarni prezentowała katastrofalny poziom, ale tu jest wręcz smacznie. Podstawkowo, generycznie, ale chce się to dopić. Radek zanotował:
„Bardzo poprawna podstawka. Pełna, tłusta, sporo bourbonu, podobno też sherry finisz, ale poza jakimiś suszonymi owocami to za wiele na sherry nie wskazuje. Bardzo przyjemna. balans i poprawność. Można to spokojnie i bez wstydu stawiać obok szkockich maltów w podobnym wieku, a w dobie spadku jakości to kto wie jak mogą się skończyć takie porównania. 3/10”
U Irlandczyków dwie nowości – Writer’s Tears w csie, oraz młodziutki (5 lat) single cask od West Corka. I na tym ostatnim się skupmy – w końcu to oficjalna whisky OSWiA #9!
West Cork Single Cask #13414, 5yo
Smak: młodo, wulgarnie, niemal prostacko, ale przy tym grubo i uczciwie. Coś się dzieje. Bourbon, ciastka, miód, dużo młodych tanin. Mimo dużej mocy, to nie alkohol wali w język a po prostu młodość i „nieuczesanie”.
Finisz: dość krótki, ale nawet ok. lekki miód, tostowane drewno, sianko.
No i jeszcze Japonia. Ostatnio podchodzę do japońskich whisky ze sporą rezerwą. Tu jednak mamy firmy z wyrobioną marką, więc powinno być przynajmniej jako tako. Na pierwszy strzał idzie Yoichi w 45%:
„Dobry, pełny highland. Słód, miód, ziarno, wrzos. Pełnia i oleistość. 3,5-4/10″
Pełną notkę udało się zrobić z nowej dla nas, Nikki 12:
Nikka 12
Finisz: jest nawet długi, ale tu entuzjazm opada zupełnie. Słód, owoce, nutka egzotyki.
Wnioski: już tak kiedyś mieliśmy w przypadku Taketsuru 21yo. Za sam zapach chce się dawać bardzo wysokie noty, a smak szybko sprowadza na ziemię.
Ocena: Radek – 4/10; Aleksander – 3,5/10
Amerykańska myśl gorzelnicza. Główną atrakcją jest na imprezach M&P stoisko Blantonsa i zbrodnią wręcz niewybaczalną jest, że zapomniałem tam zrobić zdjęcia. Tym bardziej, że tegoroczny single barrel dla M&P był absolutnie genialny. Jednocześnie burbonowy, ale też dużo bardziej dostojny, a i przy tym złożony. Całe szczęście mamy sampla i zaplanowany przegląd burbonów. Jadąć dalej: na sporym stoisku stoi kilka znanych marek, m.in. Sazerac Rye i Eagle Rare. Radkowa notka z tej ostatniej:
„Jest charakter bourbonu, ale bez chamskiej słodyczy, nie ma tyle kukurydzy, rozpuszczalnika, migdałów. Jest ostrawo, przyprawowo, nawet słodowo i miodowo. Na finiszu opalone klepki i earl grey.”
Jak Ameryka, to nie wolno oczywiście pominąć najważniejszej marki Brown Forman, a więc Jacka Danielsa. Na te najdroższe edycje zawsze nam jakoś tak szkoda kuponów, toteż spróbowaliśmy tylko nowej, żytniej edycji. No i była – jak to z żytem bywa – bardziej oleista i bardziej ostra. Dalej jednak na lód i do coli.
Była amerykańska, jest i francuska myśl gorzelnicza. Czyli kuniacki, armaniacki i pochodne. Po raz kolejny pochwalić musimy wyroby Lheraud, zwłaszcza wersję „20” (nie piszę yo, bo nie wiadomo właściwie, czego 20 ona ma). Na tym samym stoisku spróbowaliśmy armagnac Baron Legrand 1987 – urzekał złożonym, przyjemnym zapachem; nieco podgniłym, piwnicznym, ale wciąż żywym i owocowym. Smak niestety sprowadzał na ziemię i stawiał język kołkiem wobec nieprawdopodobnej ilości tanin. Nowością była dla nas możliwość spróbowania Calvadosów innych niż absolutnie podstawowe. Nawet mieszanek jabłkowo-gruszkowych. I co by tu o calvadosie napisać, aby nikt się nie obraził, ale też pozostać szczerym sam ze sobą? Uważamy, że Calvadosy da się docenić i może nawet polubić. Z tym, ze aby to zrobić trzeba by się wybrać do Normandii, pomyszkować po piwnicach, złapać lokalnego ducha…
Brandy z Kaukazu, a więc Ararat. Stałymi bywalcami półek polskich marketów są tanie wersje – 3, 5 i 7 gwiazdkowe. Na festiwalu była możliwość spróbowania bardziej nobliwych edycji.
I na koniec cała reszta. Jako reprezentant rumów, Karukera. Z miejsca czuć, że mamy do czynienia z rumem agricole, no ale jednak dobrze by było jakby to złapało trochę więcej wieku. Tak notabene, to życzylibyśmy sobie trochę więcej rumów w portfolio M&P. Tak wiemy, od lat jest Ron Barcelo, z czego co roku skrzętnie korzystamy wychwytując w okazyjnej cenie butelkę, lub dwie, ale może warto by rozważyć wprowadzenie do oferty czegoś bardziej charakternego? Może jakaś Jamajka? Gujana?
Ostatnim destylatem, na deser była leżakowana w drewnie hiszpańska wódka ziemniaczana. Brzmi dziwacznie? Takie też było! W żadnym wypadku jednak nie do wylania, ot taka osobliwość na koniec. Bardzo uczciwa, nawet jakieś warstwy się klują. Niby te same warzywne nuty znane ze świeżego, polskiego dębu, ale podane jakoś tam z pewną finezją.
Jako że zostało jeszcze trochę czasu, oddaliśmy się degustacji tak przez nas uwielbianych win wzmacnianych. Markę Real Tesoro darzę sentymentem, gdyż pół roku temu odwiedziłem ich bodegę (o czym można przeczytać tutaj).
To by było na tyle. Żadnych specjalnych wniosków z tej części nie ma co wysuwać, bo byłyby one takie same jak przed rokiem. Salonu M&P nadal pozostaniemy wiernymi uczestnikami, mamy nadzieję wciąż w tym samym miejscu (salon nie w Fortecy to już nie byłby TEN salon), ale z wciąż rozbudowującym się portfolio. No i po cichu trzymamy kciuki, że jednak może z którymś IB by się udało nawiązać współpracę 😉
Spodobała nam się też rozpoczęta przy okazji WLW zabawa pod tytułem roboczym „Z Innej Beczki Ałords”. Tak więc:
IX OSWiA Z Innej Beczki Ałords:
- Najlepszy stary single cask +20yo – Glenallachie 1989 #986
- Najlepszy młody single cask (do 20yo) – Kilchoman Golden Polish Autumn
- Najlepszy single malt (multicask) – Glen Scotia 2008 Campbeltown Festival
- Najlepsza podstawka single malt – Glenallachie 12yo
- Najlepsza whisky cena/jakość – Glen Scotia 2008 Campbeltown Festival
- Najlepsza whisky ze świata – West Cork #13414
- Najlepszy Blend – Nikka 12
- Najlepsza Malternatywa – Blantons Single Barrel IX OSWiA