Jeden z single maltowych evergreenów. Duma Diageo, whisky o ugruntowanej marce i bardzo dobrej renomie, tak niedostępna dziś Islay po sherry. Czy na pewno?
Zanim jeszcze o flagowej 16yo, kilka słów o samej destylarni. Lagavulina w 1816 roku założył John Johnston, między istniejącymi już (przynajmniej legalnie) od roku Ardbeg i Laphroaig. Nazwa oznacza tyle, co młyn w małej dolinie, „Lag a’Mhuilinn”. W drugiej połowie XIX wieku Lagavulinem zarządzała rodzina Mackie. Wzbogacili się oni na boomie na blended whisky swoją mieszanką White Horse, w której Lagavulin grał kluczową rolę. Na przełomie wieków, gdy rozpoczął się największy w historii kryzys na rynku whisky, konflikt z sąsiednim Laphroaigiem doprowadził do wybudowania nowej destylarni obok Lagavulina – Malt Mill. Miał on kopiować whisky z Laphroaiga – zatrudniono nawet byłego pracownika sąsiedniej destylarni. Niestety – dla właścicieli Lagavulin – trunek różnił się znacząco od pierwowzoru, produkowanego zaledwie 3km dalej. Malt Mill pracował do 1962, a w 2012 został światu szerzej zaprezentowany za pomocą filmu „Whisky dla Aniołów”, gdzie występuje fikcyjna beczka z tej destylarni. W 1927 destylarnię obejmuje we władanie DCL, w którego portfolio, po kolejnych fuzjach i przeobrażeniach pozostaje do dziś (Diageo). Moc produkcyjna wynosi około 2,2mln l alkoholu rocznie i wykorzystywana jest w pełni, przy czym właściwie całość idzie na single malt. Mało tego, obowiązuje kategoryczny zakaz sprzedaży beczek niezależnym dystrybutorom, a ci którzy jeszcze mają jakieś stare beczki, nie mogą pisać wprost, że jest w nich Lagavulin.
Poza wersją szesnastoletnią, co roku wypuszczana jest edycja 12 letnia w pełnej mocy beczki (o dwóch z nich można przeczytać tu i tu), oraz tzw Distillers’ Edition, mająca w zależności od rocznika 16-18 lat, finiszowana dodatkowo w beczkach po sherry pedro ximenez. Okazjonalnie pojawiają się też inne, głównie stare edycje – 30 letnia, 25 letnia, czy legendarna 21 letnia, jednak ceny wszystkich tych edycji znacznie urosły i dziś oscylują w okolicach 1000 euro. Pojawiła się też ultra-luksusowa 37yo za około 3000€ za butelkę. W ubiegłym roku z okazji 200 lecia wypuszczono wersję 8 letnia, oraz kolejna 25yo. W przypadku tej ostatniej Diageo nie patyczkowało się i od razu przywalili cenę 1000€. A co, jak już golić jeleni to na całego. 😉
Jednak to o 16yo miałem. Zacznijmy od tego, że jest to chyba ostatnia whisky z Islay z tak wysokim oznaczeniem wieku, w takiej cenie i z tak szeroką dostępnością. Mało tego, jest leżakowana (co prawda tylko w części) w beczkach po sherry. Orientacyjna cena – ok. 250zł. Dostępność – właściwie każdy hipermarket. Razem z podstawowymi edycjami z Cragganmore, Dalwhinnie, Glenkinchie, Oban i Talisker, tworzy już od 1988 roku serię Classic Malts – whisky mocno promowanych przez Diageo jako idealne dla wciągania się w tematykę maltów (co ciekawe, każda z nich ma serię Distillers’ Edition). Powszechnie wychwalana pod niebiosa jako genialna, elegancka, z fantastycznym stosunkiem jakości do ceny. No po prostu bajka. Oczywiście, jako „Z innej beczki” nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy do tej beczki miodu nie dodali łyżki dziegciu. W kręgach siedzących w whisky od kilkunastu, lub nawet dłużej lat, często słyszy się, że to co butelkuje się dziś pod tym brandem ma się nijak do jakości whisky wypuszczanej jako Lagavulin 16 na początku millenium i w latach 90. Coś w tym chyba musi być, w końcu edycja z lat 90, tzw „White Horse”, wizualnie praktycznie nie różniąca się od dzisiejszej butelki, ma wartość rynkową około 300€ – 6 razy większą niż dzisiejsze wypusty.
Lagavulin 16, 16yo, 43%
Nos: suchy dym, nie tak natarczywy jak na przykład w Ardbegu, czy Laphroaigu 10. Pojawiają się nuty medyczne, morskie, kwieciste, ulotne(szkoda) niuanse(też szkoda) sherry. Na drugim planie kreda, mokre kamienie z lodowatego potoku, ziołowa mokra sauna. Jednym słowem można tę whisky opisać: zbalansowana. Dojrzała, elegancka, choć chciałoby się sporo więcej mięsistości w tym zapachu i nie chodzi mi tu bynajmniej o aromat mięsa – ta whisky jest po prostu za grzeczna.
Smak: tu już z kolei sporo dymu, miody, ponownie jakieś niemrawe akcenty sherry, sporo dębiny. Pod koniec dymy zmieniają się w popioły, dochodzi siano, sucha klepka, tępa zielona gorycz. Niby nie wydaje się tak pusty jak większość podstawowych whisky, ale jednak nie da się oprzeć wrażeniu rozcieńczenia.
Finisz: tu z początku przyjemnie wędzone sery góralskie, mięta, pieprz czarny, na koniec na bardzo długo zostaje posmak 99% czekolady, suchego drewna i dymu papierosowego.
Wnioski: jak już wspominałem w tekście, ta whisky to absolutna klasyka, o bardzo dobrej reputacji. No więc z jednej strony – jak na podstawkę jest nawet dobrze i najprawdopodobniej jest to najlepszy alkohol jaki można dostać w większości supermarketów. Whisky jest dobrze zbalansowana, nawet dość skomplikowana, nie ma tu ewidentnie złych nut. Z drugiej jednak – będąc obiektywnym, nie mogę wystawić wysokiej oceny bo właściwie nic się tu ciekawego nie dzieje, a rozwodnienie jest głównym mankamentem Lagavulina 16. Jest to – dla ludzi, którzy już trochę wypili – taka idealna whisky do sączenia bez napinania się, a dla nowicjuszy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z single malt i odkrywają miłość do trunków z wyspy Islay, wielki krok naprzód. No i stosunek jakości do ceny wciąż jest jednak niezły.
A może byście się pokusili o zrobienie testu bardziej egzotycznych whisky jak Kavalan, Amrut, Mackmyra czy Armorik albo cos japońskiego? ciekawy jestem jak to wypada na tle prawdziwych szkockich
Z Kavalana ostatnio był całkiem duży set (https://zinnejbeczki.com/sample-set-13-kavalan/). Amrut był gdzieś z rok temu, ale jeszcze mam ze dwa, więc będzie.
Mackmyra i Armorik były na blogu raz i na razie wystarczy 😉 Może jak gdzieś będzie okazja to sie zmusimy 😉
Japończyków trochę będzie na wiosnę, gdzieś w czasie święta Hanami.
Leżą też jakieś Slyrsy, Kanada
Coś się postaramy, ale ciężko powiedzieć kiedy.