Przy okazji podróży samolotem, większość z nas zagląda do sklepów bezcłowych, oferujących m.in. whisky niedostępne w zwyklych sklepach i zazwyczaj trochę taniej niż gdzie indziej. No właśnie, jak to jest z tymi mitycznymi strefami „Duty free”?
Zacząć wypada od poinformowania, że jestem fanem zimowego szaleństwa. Z biegiem lat doszedłem do wniosku, że nie ma lepszego miejsca na szusowanie niż włoskie Alpy (choć biję się w pierś – nie byłem jeszcze we francuskich). Sporo śniegu, długie trasy o zróżnicowanym poziomie trudności i przede wszystkim dużo słońca. A od zeszłego sezonu jeżdżę do Livigno właśnie. Jednak, pomyślicie sobie, co ma narciarski kurort wspólnego z leżakowanymi alkoholami? Odpowiedź brzmi – strefa wolnocłowa 😉
No właśnie. Do dziś krążą opowieści, jak to kilkanaście lat temu można było na lotniskach kupować dobre butelki za grosze. Dziś to już raczej pieśń przeszłości (przynajmniej jeśli chodzi o te europejskie porty lotnicze). Na niektórych z nich ceny są wręcz kosmiczne. Na tanie zakupy warto jeszcze podobno wpaść do niektórych eksklaw (Gibraltar), bądź mikronacji (np. San Marino). Mało kto jednak wie, że kilka stref bezcłowych uchowało się w Alpach.
Historycznie, Livigno było odciętą od świata, położoną w niedostępnych górach wioską. Aby dostać się do najbliższego miasteczka, Bormio, należało pokonać 37 km krętej drogi, to wznoszącej się na strome szczyty, to opadającej w doliny. W dodatku panuje tu specyficzny mikroklimat, przez który śnieg utrzymuje się tu wyjątkowo długo, co w przeszłości odcinało miejscowość od świata nawet na 9 miesięcy w roku. Władcy Lombardii (a później zjednoczonych Włoch) zwolnili z podatków mieszkańców Livigno, aby zachęcić ich do pozostania w tym niekorzystnym miejscu (ich prezencja pozwalała utrzymać władzom roszczenia do tych terenów, jako że konkurowali m.in. z potężną Austrią Habsburgów).
Katalizatorem rozwoju Livigno był tunel Punt la Schera wydrążony w jednej z gór na granicy włosko-szwajcarskiej (pozostałość po budowie tamy na pobliskim jeziorze) oddany do komercyjnego użytku w 1968. Umożliwił on w końcu całoroczny dojazd do miasteczka (dwie pozostałe drogi są do dziś zamykane zimą). Okoliczne szczyty zabudowano infrastrukturą narciarską, a ośrodek zaczął się prężnie rozwijać, kusząc zwłaszcza niskimi cenami na dobra luksusowe. No właśnie. O ile na taki Gibraltar, czy w sklepach na lotniskach turyści często zaglądają niejako „przy okazji”, bo blisko itd., tak do górskiego kurortu mało komu chce się jeździć specjalnie po zakupy. Ponadto na granicy strefy bezcłowej obowiązują wyrywkowe kontrole, a reguły wywozu dóbr są dość restrykcyjne (z rzeczy które nas interesują jest to litr alkoholu na osobę i o maksymalnej wartości 300€). W teorii oznacza to, że powinno tu zostać o wiele więcej ciekawych rzeczy i prawdopodobnie w lepszych cenach.
A więc zapraszam na wirtualny spacer po Livigno 😉
Oczywiście przed pierwszym wyjazdem nie byłbym sobą, gdybym takiego miejsca nie obszukał dokładnie w internecie i na whiskybase. Informacje niestety są bardzo szczątkowe, więc tym bardziej uważam, że relacja z pierwszej ręki jest przydatna.
Zdecydowanie najciekawszym pod kątem degustacyjnym miejscem jest Whiskeria Toilasor. Niestety daleko od centrum miasteczka, ale można dojechać darmową komunikacją miejską (linia niebieska, lub zielona). Whiskybase pokazuje, że liczba dostępnych tam butelek wynosi 1000+. Jest to wierutna bzdura, chyba, że policzymy je na sztuki, a nie na ilość dostępnych wersji. Tych jest około 200-300 w sklepie, plus około 150 do spróbowania w barze. Wśród tych 150 każdy spokojnie znajdzie coś dla siebie. Jak zawsze jest solidna ilość podstawek, ale też i fajna selekcja z wyższej półki. Znajdzie się kilka Family Casków Glenfarclasa (głównie lata 90), ciekawa kolekcja Bowmorów, Laphroaig 1987, jak i kilka wersji CS (w tym słynny red stripe), trochę starszych Flora & Fauna, kilku niezależnych. Jedna Port Ellen, której jednak nie próbowałem. Dla zainteresowanych – o ta (w cenie 24/35€ w zależności od pojemności). W dodatku ciekawa kolekcja kilku single casków tylko dla tego miejsca (wszystkie spod znaku High Spirits Collection). Na plus należy także zaliczyć, oprócz w miarę ciekawego wyboru butelek, ceny (szczególnie, jeśli bierze się duże dramy i dzieli na dwie osoby). Mało która whisky przekracza cenę 20€ za 40ml. Na minus, lokalizację obok kuchni (na szczęście, w czasie wszystkich moich wizyt restauracja świeciła pustkami), szczątkową znajomość angielskiego u obsługi, jak i fakt, że musiałem się upominać o płukanie miarki między dramami.
Kilka innych punktów serwujących whisky na dramy jest zdecydowanie mniej godnych polecenia. Wybór ograniczający się do kilkunastu pozycji, przy czym ceny za lepsze rzeczy bardzo wysokie.
Z innych rzeczy „do picia” polecam zajrzeć do browaru restauracyjnego „1816”, chwalącego się jako „najwyższy browar w Europie”. Tak, zgadliście – nazwa oznacza wysokość w m.n.p.m. Risów BA niestety nie serwują, ale za to jest przyzwoity pils, oraz ciekawy stout ze słodem torfowym w zasypie. Pizzę jednak polecam zjeść w innym miejscu 😉
Co do sklepów – jest ich mnóstwo. W większości znajdziemy to samo, a więc specjalne wydania na strefy wolnocłowe i podstawki w litrowych butelkach. Czy jest dużo taniej? Trochę. Nie ma co się czarować, że ubije się tu interes życia, choć faktycznie przy pierwszej wizycie przed półką z whisky może zakręcić się w głowie. Przykładowo, najniższe ceny jakie znalazłem dla: Abunadh – 36€, Octomore któryś nowy – 75€, litrowy Lagavulin DE – 58€. W tych nielicznych sklepach, w których można dostać coś rzadszego, sprzedawcy niestety (zazwyczaj) wiedzą czym handlują i ile to jest warte.
Dodatkowym plusem jest to, że poza dwoma supermarketami, wszystkie sklepy są obsługiwane przez właścicieli, którzy często zjadą z ceny 5-10% (naturalnie przy zakupie czegoś ciekawszego).
Są jeszcze jakieś inne raje dla miniaturkowców? Znacie jakieś sklepy bliżej Polski albo u nas, w których można kupić miniaturki inne niż tych popularnych blendów?
Raczej słabo jest w polskich sklepach 🙁