Po raz pierwszy w ramach naszego cyklu old vs new, na warsztat bierzemy coś innego niż szkocką whisky słodową. Tym razem będzie to burbon, konkretnie – Jim Beam White Label.
Burbonu Jim Beam White Label chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Do dostania w każdym warzywniaku na rogu, obok Jack Daniel’s no.7 stanowi globalny symbol amerykańskiej myśli gorzelniczej. Historii destylarni chyba nie ma sensu przedstawiać, skupmy się lepiej na degustacji. Do zestawienia z wersją obecną – wersja z lat siedemdziesiątych.
Stara wersja jak widać jest dużo ciemniejsza. Przy burbonie na szczęście nie ma to dużego znaczenia – kolor zależy głównie od stopnia opalenia beczki.
Jim Beam White Label (2016), 4yo, 40%
Nos: młody, prosty, pieprzny, lekko mentolowy. Trociny, zest cytrynowy, mokry karton, aceton. Raczej nie ma co więcej notować.
Smak: ostry i słodki jednocześnie. Woda z cukrem, mokra tektura, zmywacz do paznokci. Trochę wanilii, słodko, ale głównie spiryt.
Finisz: posmaki wymiotne, fenole, rozpuszczalnik, drzazgi wchodzą w język, wódka.
Wnioski: generyczny tani burbon, popularny mikser. Bywalec wszelkich spelun, dla klientów których JD jest zbyt drogi. I generalnie na tym można by zakończyć opowiadanie o tej whiskey. Wartość degustacyjną ma ona żadną, ale też trzeba uczciwie przyznać że producent wcale nie zachęca to spożywania Jim Beam white label saute. Wszelkie wersje miodowe, wiśniowe, jabłkowe i inne jeszcze bardziej podkreślają że to drinki są głównym przeznaczeniem tego burbona. Właściwie jedynym powodem dla którego pijemy ten alkohol jest, aby mieć skalę odniesienia dla wersji sprzed 40 lat.
Ocena: Radek – 1/10; Aleksander – 1/10
Jim Beam White Label (lata 1970), 5yo, 43%
Nos: aromat do ciasta, sporo cięższy od wersji obecnej. Rumowy, aromaty kwiatowe, opalone drewno, waniliny, rozpuszczalnik.
Smak: cięższy, gęstszy i nie tak ordynarny. Węgiel, spiryt, opalone drewno, wanilia, przypalone ciasto, pieprz.
Finisz: bardzo suchy; gorzka czekolada, pianki, karmel, wódka, wióry. Niesmaczny.
Wnioski: trochę lepszy od podłego teraźniejszego Jima. Zwłaszcza pachnie to dużo fajniej niż wersja obecna, bo w smaku też jest takie se. Ta różnica może wynikać z tego, że jednak w beczce leży to 25% dłużej od wersji obecnej, oraz ma nieco wyższą moc.
Ocena: Radek – 1,5/10; Aleksander – 2/10
Werdykt
Stara wersja jest o tyle ciekawsza, co równie nieprzekonująca. Jest ciemniej, gęściej, ale wciąż jest to walący po kubkach spirytem burbon, do picia w drinach, względnie na lodzie. Samo doświadczenie ciekawe poznawczo, natomiast nie mieliśmy przy tym tyle frajdy co przy sprawdzaniu single maltów. Co nie oznacza, że jest to ostatni burbon w cyklu OvN 😉
Nie szkoda Wam czasu?…
Czasem mamy takie zapędy masochistyczne 😉 choć na szczęście ostatnimi czasy już rzadziej niż dawniej.
Pamiętam jak jeden chciał mnie „uraczyć” „znakomitą łiski”, podał właśnie tego pierwszego labela. Płakałem jak piłem, ale głupio było powiedzieć prawdę.
Zawsze jak widzę tę etykietę to mi się to przypomina.
Za to już wiem, że kiedyś było to lepsze. Dzięki.
Niewiele lepsze 😉
Do walenia z colą pod mecz się nadaje. Degustacyjne picie to masochizm