Przegląd Glenfarclasa rozpocząłem gdzieś tak 4 miesiące temu. Wypadałoby go w końcu dokończyć.
O ile w pierwszej części skupiliśmy się na limitowanych, rozcieńczanych edycjach multicask (choć nie tylko), w tej części zajmiemy się głównie pojedynczymi beczkami w mocy beczki, głównie z serii Family Casks. Seria Family Casks to bardzo bogaty dodatek do i tak już obszernego portfolio Glenfarclasa. Obejmuje edycje z single cask, oraz niesamowicie szeroki przedział czasowy – najstarsza beczka została napełniona w 1952, najświeższa w 2007. Whisky z tej serii szybko stały się kolekcjonerskie, a ich ceny zaczęły przekraczać coraz bardziej absurdalne kwoty.
Glenfarclas 1966 Fino Casks, 47yo, 50,5%
Nos: z początku bardzo delikatny, zwiewny; bez wybitności, lecz elegancki, wiekowy. Po chwili robi się dużo bardziej słodko: suszone daktyle, drewno sandałowe, figi, balonowa guma dla dzieci. Jest fajny, stary, bogaty, ale czemu tak przeraźliwie delikatny? Wręcz nikły. Dojrzałe czereśnie, kora drzewa owocowego, niestety delikatne akcenty tekturowe. Po 10 minutach wchodzą akcenty mentolowe i żółtych owoców – mango, banan, marakuja, ananas, ale też agrest; a po nich z kolei niuans różany, kadzidła, świeże aromatyczne drewno. Jeszcze później musli, mus bananowy, miody, woski. Cały czas jednak aromat jest bardzo zwiewny, żeby elegancko to określić.
Smak: jest intensywnie, czuć wiek, klują się jakieś warstwy ale zaraz… Spora gorzkość, nadspodziewana pieprzność. Fistaszki, sok multiwitamina, mocno drewniany, liczi, guma balonowa, ciemna czekolada w płynie, znowu żółte tropikalne owoce.
Finisz: tu z kolei zaskakująco długo. Ciepły, tostowane drewno, następnie spora gorycz, skarmelizowany cukier; egzotyczne akcenty wieczornego powietrza w tropikach, świeże brzoskwinie, sałatka owocowa.
Wnioski: no na pewno nie jest to malt przypadkowy, ale nie przyłączę się do piania nad jakością tej whisky. Zapach jest zmienny i bardzo złożony, ale zbyt lekki. W smaku z kolei zbyt pieprznie, mimo że cała reszta wydaje się być na miejscu. Finisz bardzo długi i intensywny, ale zbyt gorzki.
Ocena: 6/10
Glenfarclas 1967 Family Casks (A13 Release), 46yo, 54%
Nos: dużo, dużo intensywniejszy od poprzednika. Ciasto drożdżowe, lody malinowe, wanilia, kakao, trochę akcenty klejowe. Orzechy laskowe, szczypta pieprzu, popcorn, perfumy, trochę takich motywów biologicznych, charakterystycznych dla jasnego sherry. Następnie też pojawiają się żółte owoce tropikalne,
Smak: intensywny i bogaty, a przy tym nie tak chamsko ostry jak w poprzedniku. Na pierwszym planie grają motywy drewniano-orzechowe, przeplatane przejrzewającymi czerwonymi owocami – głównie truskawkami, wiśniami. Później nieco ziołowości, toffi, mandarynek, angielskich puddingów. Gdzieś tam jakiś lekki niuans metaliczny. Bardzo fajnie zbudowana. Mimo wszystko jednak nie powala ani złożonością, ani przesadną warstwowością, ani jakimś szczególnie wybitnym i niepowtarzalnym akcentem.
Finisz: podobnież długi, choć chyba mniej złożony. Dominuje drewno i fistaszki, które z czasem przechodzą w ciepłe czereśniowe nuty. Na koniec wchodzi dość intensywna gorycz, chili, czekolada 99%, a następnie powoli gaśnie.
Wnioski: lepsza odrobinę od poprzedniej whisky. Ale wciąż – to nie tego oczekujemy po Glenfarclasie z lat 60, który w swojej ciemnosherrowej odsłonie zwykł nas zamiatać po podłodze. Może faktycznie coś z tymi beczkami po fino jest nie tak? :/
Ocena: 6,5/10
Glenfarclas 1989 Family Casks (A14 Release), 25yo, 54,5%
Nos: to teraz dla odmiany coś z beczki po zdecydowanie ciemniejszej sherry, ale za to dużo młodszego. No i chyba nie jest za dobrze. Dominuje aromat namokniętej płyty wiórowej. Jakaś grappa, jakieś mentole. Gdzieś na trzecim planie truskawkowe i jeżynowe marmolady, które z czasem przechodzą na plan drugi. Nieco alkohol daje po nozdrzach. Po dłuższym czasie węgle, porzeczki, grejpfruty.
Smak: nie wiem. Niby to ma 25 lat, a czuję młodzieńcze ciemnosherrowe nuty jak w jakimś abunadh, czy innym Glentauchers 2007. Nie mówię, jest sporo lepiej, ale taki młódkowy, narowisty, bimbrowaty profil, to jest to, co w sherrówkach tępię bez litości. Jest nawet sporo ciała, jakieś fajne ciemne nuty mahoniowe, czekoladowe, lekko przypieczone, słodkiej herbaty różanej, ale wszystko maskuje drapiąca bimbrowość, zieloność… spróbujmy z wodą. No profil generalnie zostaje taki sam, czyli bimbrowo-zielone akcenty cały czas są obecne. Bardziej za to uwidacznia się ciemna część tej whisky, z wiśniowymi przetworami, czekoladą i drewnem. Ponadto staje się ona bardziej okrągłą, gładszą, dojrzałość niejako zostaje odsłonięta.
Finisz: tanie galaretki, wyrób czekoladopodobny, bardzo mocno osłodzona herbata, sporo drewnianej goryczy, z czasem szlachetna, gorzka czekolada, czekoladki z likierem, nawet leciutki dymek, chinina. Nie powiem, z czasem finisz staje się sporo ciekawszy.
Wnioski: dziwna whisky. Taka staro-młoda.
Ocena: 5/10
Glenfarclas 1980, 21yo, 53%
Nos: i zdecydowanie coś innego. Jedynie 21 lat, ale jest o wiele bardziej dojrzały od poprzedniej whisky. Speysidowa sherrówa, ale w tej najlepszej, mrocznej odsłonie. Skóry, zamsze, gorzkie czekolady, trufle, przetwory jeżynowe, borówkowe, jagodowe. Dalej eukaliptus, soczyste truskawki, ozon, nadmorskie powietrze, malinowa herbata, zgaszone ognisko, cynamon.
Smak: wykluczone, żebym w ciemno pomyślał, że to jest Glenfarclas. Czy w ogóle cokolwiek ze speyside. Zdecydowane uderzenie torfowej dymności, przywodzi w pierwszej chwili raczej przepyszne, stare, ciemnosherrowe Bowmory, niż łagodne Glenfarclasy. Po chwili człowiek się jednak orientuje, że poza dymem brakuje tu tej morskości, więc nie jest to Islay. Za to wchodzą potężne akcenty słodkie – słodko-kwaśne leśne owoce we wszystkich możliwych odmianach, syrop cukrowy, bardzo mocno osłodzona herbata, biały pieprz, medyczne zioła, bandaże, cygara, tytonie, zmokła ziemia. Whisky niesamowicie gruba, tłusta, o wręcz niekończących się pokładach smaku.
Finisz: gładki, długi, nieco lakierowy, ziołowy. Jagermeister, czerwone porzeczki, mineralność, pod koniec wytrawniejący.
Wnioski: absolutnie fenomenalna, złożona, gruba whisky. Jak widać, dobra beczka w 21 lat zdołała zdziałać dużo więcej niż beczki średnie w 46-47 lat. Whisky została zabutelkowana co prawda już 15 lat temu, ale z tego co mi wiadomo nie cieszy się renomą, ani wzięciem. Więc jeśli gdzieś jeszcze jest, polecam wziąć – naprawdę warto!
Ocena: 8/10
Glenfarclas 1994 Family Casks (S14 Release), 19yo, 58,1%
Nos: marcepan, biała czekolada, świeże drewno, zest cytrynowy. Jakieś dziwne, delikatne motywy zupno-rosołowe. Trawa cytrynowa, piwo w stylu berliner weisse, akcenty gumowe, tartaczne.
Smak: żelki malinowe, malinowa herbata, malinowa mamba. Słowem – malina rulez. Dużo słodyczy i kontrującej tę słodycz kwaśności. Dość konkretny i tłusty i – mimo wysokiej mocy – bardzo pijalny. Z czasem bardziej drapiący. Ogólnie smaczny i śmieszny profil, który jednak szybko powszednieje, wobec braku jakiejkolwiek zmienności. Trochę liczi, marakui, krówek.
Finisz: na końcu nieco pieprzny, trochę też czuć drzazgi na języku.
Wnioski: właściwie na początku wydaje się ciekawa i dobra, a potem człowiek dochodzi do wniosku że to w sumie nic szczególnego.
Ocena: 5/10
Wnioski?
Nie powiem, zwłaszcza po latach 60. spodziewałem się sporo więcej. W końcu są to whisky, które w beczce przeleżały prawie pół stulecia, a jakieś takie mało intensywne, mało złożone i w ogóle mało wszystko wyszły. Family Caski z przełomu lat 80 i 90 potwierdziły swoją renomę whisky niezłych, ale niewzbijających się ponad pewien – nie aż tak znowu wysoki – poziom. Tę konkretną wersję z 1980 roku znałem już wcześniej i po raz kolejny jestem pod wielkim wrażeniem.