Zdaniem wielu, stoisko Adelphi było największą niespodzianką tegorocznego WLW. Niewielką ilość butelek, nadrobiono ich jakością, bowiem oprócz trzech, wszystkie pozostałe były maltami nierozcieńczanymi z jednej beczki…
…mało tego, poza czterema starszymi wypustami, butelkowanymi dekadę temu, wszystkie współczesne butelki były do spróbowania w cenie biletu. To połączenie właściwie z miejsca gasiło lwią część konkurencji i sprawiło, że to właśnie u Adelphi spędziłem najwięcej czasu. No bo właśnie – jaka była alternatywa? Nie licząc stoisk Best Whisky Market i Smaku Whisky, gdzie było z góry wiadomo, że pojawią się whisky ciekawsze, nietuzinkowe, dobre, Adelphi wygrywało o dwie ligi. Compass Box miał swoją w miarę pełną selekcję, jednak były to blendy. Jak na blendy bardzo smaczne, ale tylko jak na blendy. Douglas Laing również wystawił kilka whisky mieszanych, jednak żadna z nich nie dorastała do pięt tym z CB, natomiast te kilka single casków, które mieli, były bardzo młode, rozcieńczone i w gruncie rzeczy słabe. Zupełnie przeciwna sytuacja na stoisku Stilnovisti – mnóstwo najróżniejszych butelek, z najróżniejszych destylarni. Z pewnością niektóre prawdziwie unikatowe i wybitne, ale ceny dali tak astronomicznie wysokie, że nawet nie patrzyłem na wszystko co tam mieli. Ciekawa sytuacja miała miejsce na samym początku festiwalu. Na tym stoisku wypatrzyłem butelkę bodaj Port Ellen, z liczbą bodaj „90” na zawieszce. Myślę sobie „90zł za dobrą PE jeszcze mógłbym dać, ale sprawdzę najpierw co to za bottling, jakie oceny i generalnie czy warto.” Po chwili pan ze stoiska mnie poinformował, że ceny są w podane kuponach (a więc x5). Dziękuję, postoję. Podobnież absurdalne wydało mi się żądanie kuponów na innych stoiskach za takie banały jak Glenlivet 15, Glenkinchie 12, Ardbeg Uigeadail, czy Glenmorangie Nectar d’Or. Tak więc Adelphi na tle tych wszystkich stoisk jawiło się naprawdę jako swoiste światełko w tunelu, coś z zupełnie innym podejściem i na innym poziomie.
To że nie trzeba było płacić za większość dramów u Adelphi, było dodatkowym udogodnieniem, szczególnie dla osób w miarę początkujących. Jakby nie było, na innych stoiskach, za spróbowanie takich pięciu ciekawszych whisky, policzyliby sobie przynajmniej ze 100zł, więc mało kto by się skusił. I z dużą dozą prawdopodobieństwa byłyby to whisky gorsze. Na pewno kilku osobom, do tej pory komfortowo pozostającym w strefie podstawek w cenie biletu, otworzyły się oczy, lub przynajmniej zapaliła się lampka ostrzegawcza – że może być coś lepszego. Wisienką na torcie było zdziwienie przesympatycznej pani za ladą, dlaczego na innych stoiskach każą sobie płacić za totalny chłam i absolutne podstawki, albowiem była przekonana, że cywilizowanym standardem jest prezentacja przynajmniej kilku rzeczy w cenie biletu.
Prezentowane whisky okazały się na tyle ciekawe, że zdecydowałem się wziąć kilka sampli na wynos, dzięki czemu mogę je teraz powtórnie zdegustować.
Glen Elgin 1995 Adelphi, 20yo, 49,3%
Nos: dość lekki, może nawet za lekki. Świeże jabłka, cytrusy, świeżość.
Smak: fajnie pełny, miodowo-gruszkowy. Akcenty kwiatowe, pomarańczowe, limonki, odrobina przypraw, na drugim planie kruche ciasteczka z cukrem.
Finisz: intensywny i w miarę długi, choć prosty: miód, tosty i owocowa kwaskowość.
Wnioski: dobra lekka whisky na początek degustacji.
Ocena: 5/10
Clynelish 1996 Adelphi, 19yo, 53,4%
Nos: w sumie jak to Clynelish z połowy lat 90 – miodowo-woskowa baza z akcentami morskiego powietrza, wanilii i owoców. Ten idzie z początku bardziej w stronę zielonego jabłuszka, z czasem w stronę pieczonych jabłek, jabłek w karmelu, dojrzałych gruszek, cynamonu, zbutwiałego drewna.
Smak: gęsty, dużo ciała, silne akcenty miodu, limonek, ciasteczek zbożowych i słonego popcornu. Z czasem dochodzą posmaki drewniane, czarny pieprz, curry.
Finisz: wosk, drewno, a po chwili pikantność, po czym dość szybko zanika.
Wnioski: naprawdę porządna whisky, choć z drugiej strony nie aż tak dobra jak niektóre Clynelishe chociażby z rocznika 1995.
Ocena: 5/10
Glen Garioch 1998 Adelphi, 18yo, 56,3%
Nos: słodkawy, rodzynkowy, opiekany, kakaowy. Na drugim planie bez i jakieś badyle.
Smak: po barwie spodziewałem się uderzenia sherry, tym czasem ta jest jakby na drugim planie. Dominuje pieprzność i syrop waniliowy, pojawiają się nieśmiałe nuty bimbrowe, oraz akcent syropu na kaszel.
Finisz: syrop na kaszel i czerwone owoce, zarówno z kwaśnej, jak i słodkiej strony, ponadto lekka tekturowość.
Wnioski: choć z „darmowych” butelek robiła największą furorę, zapewne ze względu na barwę, to w mój gust raczej nie trafia. Ciekawa, coś się dzieje, choć całość jest dosyć toporna i nie pozbawiona wad.
Ocena: 4/10
Liddensdale No.10 Adelphi, 21yo, 46%
Nos: delikatny, harmonijny. Żaden akcent nie wysuwa się na pierwszy plan, wszystko jest na swoim miejscu. Morskie powietrze, plaster miodu, orzeszki ziemne, las iglasty, aromatyczne drewno.
Smak: pełna, tłusta, bogata i bardzo zbalansowana whisky. Mimo rozcieńczenia intensywna, dosyć drewniana, z morskimi akcentami, słodkimi, miodowymi wtrąceniami, nutami bakalii i śladem bananów.
Finisz: długi, intensywny, o tropikalnym charakterze: drewno i wanilia przeplatają się z ananasami z puszki i mango.
Wnioski: whisky bez wad, zbalansowana, lekka, choć intensywna – idealny daily dram. Dużo się tu dzieje i straszna szkoda, że została ona rozcieńczona. Na koniec warto napomknąć, że jest to whisky z Bunnahabhain.
Ocena: 6/10
Glenlivet 1978 Adelphi, 29yo, 52,1%
Nos: pieczone jabłka, perfumy, likier z bzu, z czasem drewno, słodka śmietanka, nuty morskiej bryzy. Dostojny, wiekowy, choć prosty i bez drugiego dna.
Smak: dużo bardziej drewniana niż poprzedniczki, choć wciąż nieco drapiąca. Akcenty drewniane uzupełniane są przez nuty orzechów włoskich, miodu, ptasiego mleczka, nieśmiałych akcentów zielonych. W drugiej części pojawiają się wiórki kokosowe, kwiaty, wracają też orzechy włoskie.
Finisz: rześka kwasowość leniwie przetacza się w stronę drewnianych miodów. Długo, intensywnie, przyjemnie.
Wnioski: whisky dojrzała, koherentna, dobrze ułożona, choć z drugiej strony niczym nie zachwycająca i do bólu grzeczna. Pije się ją bardzo przyjemnie, ale nic nie zachęca, aby obcować z nią dłużej.
Ocena: 5/10
Linkwood 1990 Adelphi, 17yo, 48%
Nos: z początku siarka przykrywa każdy inny aromat. Po dwóch minutach się ulatnia, a w whisky zaczynają dominować dużo przyjemniejsze zapachy: łąka pełna kwiatów, słój miodu, kwitnący bez, marcepan, gdzieś w tle plaża nad niespokojnym morzem, figi. Pojawia się jedna dziwna nuta, coś jakby proszek do prania.
Smak: długi, gęsty, a z każdą chwilą intensywność narasta. Miodowe, bardzo słodkie akcenty rozwijają się w drewno z wyczuwalnym kompotem z suszonych owoców, pana cottą oblaną karmelem, tytoniem i akcentem roślinnym.
Finisz: rześki, kwaskowy, długi. Z początku agrest, truskawki, chłodna mięta i tytoń fajkowy, z czasem pojawia się szlachetny dąb i nieco przypieczony karmel.
Wnioski: whisky butelkowana prawię dekadę temu i to wychodzi. Poziom wyżej niż każda z zaprezentowanych, współczesnych nastolatek.
Ocena: 6/10
Po drodze był jeszcze Breath of the Highlands 1985, ale o nim będzie osobny wpis.
Inchgower 1980 Adelphi, 26yo, 59,8%
Nos: mało widuje się tak przesiąkniętych sherry whisky. Od razu da się to wyczuć. Stare skóry, pasta do butów, siarka, przypieczony stek, sos sojowy, jeżyny, nafta, pedro ximenez, śmierdzące cygara, zatęchła stodoła, pleśniejące książki, wilgotna piwnica. Aromat przesiąknięty beczką, mocarny, niepokojący, masochistyczny Chce się wciąż więcej i więcej; uwielbiam te klimaty. Po pięciu minutach nieco łagodnieje. Mięsiste sosy sojowe i zapleśniałe piwnice przechodzą w łagodniejsze balsamico. Pojawiają się laski wanilii, kremówka, mentol, pieczone kasztany, niuanse leśnych owoców. Cały czas towarzyszą nuty skórzane, pasty do butów, px.
Smak: płynna kontynuacja zapachu. W pierwszej fazie lepkość, rześkość, ale i moc. Bardzo szybko się ona kończy i na pierwszy plan wychodzą kwaśne owoce, tytoń, nalewki, limonki. „Glendronachowość”. Kwaśne akcenty z czasem również ustępują miejsca, tym razem słodkiej bazie. Teraz jest budyniowo, kakaowo, kremowo. Na koniec gorzko, jakby rozgryźć jakąś tabletkę. Do tego pojawia się drewno i ziarna kakaowca.
Finisz: rozpoczyna się potężną, wręcz chininową goryczą, kontrowaną momentami przez kwaskowość czerwonych owoców, lukrecję, drewno, ciemną czekoladę z wiśniowym nadzieniem. Z czasem łagodnieje, a dominować zaczyna ciemna czekolada, herbata i słodycz pedro ximenez.
Wnioski: najprawdopodobniej najciemniejsza whisky jaką widziałem w życiu. Tak sobie porównuję w samplach, to jest ciemniejsza nawet od Glendronacha 1971. Wpływ beczki jest tu naprawdę obezwładniająco intensywny, mimo że 26 lat to nie jest jakoś niesamowicie długo. Whisky tak przesiąknięta beczką, że barwi szkło niczym sherry. To właśnie ta whisky zrobiła na festiwalu zdecydowanie największe zamieszanie.
Ocena: 7/10
Caol Ila 2003 Adelphi, 13yo, 58,9%
https://www.whiskybase.com/whisky/88088 … la-2003-ad
Nos: fajna, młoda, rześka Islay. Dużo dymu, dużo morskiego powietrza, dużo popiołu. Nieskomplikowana, ale wydaje się mieć coś do zaoferowania poza mnóstwem dymu.
Smak: zgodnie z oczekiwaniami, mocno torfowa, młoda, ale też kremowo gładka. Świeża, ziołowa, delikatnie pikantna z silnym akordem opon.
Finisz: ozon, dym z ogniska, zwęglone drewno.
Wnioski: młódka, ale już nieźle ułożona, przyjemnie się to pije.
Ocena: 4/10
Podsumowując, na tegorocznym festiwalu to właśnie Adelphi było największym pozytywnym zaskoczeniem (co wcale nie oznacza, że to tam spróbowałem najlepszej whisky). Za rok poproszę przynajmniej kilka takich stoisk. W następnym artykule krótkie ogólne przedstawienie tego bottlera, wraz z prezentacją butelki Breath of the Highlands 1985.