Co roku, w pierwszych dniach października, jedna z największych polskich sieci, zajmująca się sprzedażą win i mocnych alkoholi, organizuje imprezę dla swoich stałych klientów. Nie inaczej było w tym roku. VI Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P odbył się 8 października. Uczestniczę w tej imprezie od jej pierwszej edycji i można powiedzieć, że jestem z nią już trochę zżyty. Zauważam rozwój, ale też i pewne mankamenty tej imprezy. Nie można mieć wszystkiego. Jak było?
Jak co roku, większość imprezy stanowiły wina, co oczywiście leży poza strefą mojego zainteresowania. Whisky i inne mocne alkohole jak zwykle miały wydzieloną strefę w bocznych salach. Od razu się tam udałem, żeby nie tracić czasu, zresztą te 5 godzin to naprawdę niedużo, aby spokojnie skosztować wszystkiego i spokojnie porozmawiać.
Stoisko Glen Scotia pojawiło się w tym roku pierwszy raz. Można tu było dostać blended whisky Glengarry, którą sobie nie zaprzątałem głowy i 2 nowe wypusty single malt Glen Scotia. Słusznie uznałem, że będą one dobre na początek. Ani Glen Scotia NAS double cask ani Glen Scotia 15yo nie zostały w mojej pamięci na dłużej. Przy stoisku spotkałem przypadkiem Daniela z Whiskymywife.pl, który dość niespodziewanie uraczył mnie małą niespodzianką
Kieliszek Bowmore Sea Dragon 30yo był bardzo dobry 🙂
Stoisko Springbang prezentowało najbardziej wyrównany poziom. Można było się tutaj napić Hazelburn CV, Springbank CV, Springbank 12yo CS, Springbank 18yo, Longrow CV, dwóch Kilkerranów oraz … przedpremierowego sampla nowego Springbanka 13yo 48%.
Kilkerran WIP 7 Bourbon Wood 54,1% okazał się absolutną rewelacją i absolutnym kilerem, jeżeli chodzi o stosunek cena/jakość.
Przy stoisku z whisky Irishman znów byłem pozytywnie zaskoczony, gdyż można się było tutaj napić nawet edycji Cask Strenght.
Profil smakowy całej linii jest niestety dość jednostajny, głównie jabłko we wszystkich możliwych odsłonach. Od octu jabłkowego w wersji najmłodszej, przez surowe jabłka, aż po pieczone jabłka z przyprawami w wersji CS. Przynajmniej są konsekwentni.
Do stoiska Benriach/Glendronach zawsze lubię powracać. Glendronach to moja ulubiona whisky, do której mam duży sentyment.
Oprócz wersji Benriach finiszowanych w różnych beczkach, można było spróbować nowej wersji 10yo. Jeśli chodzi o Glendronach to standard – 12yo i 15yo, poza tym były jeszcze wzloty…
Wersja Cask Strenght trzyma pewien poziom i poniżej niego nie schodzi. Niestety, poprzednia wersja 8yo Octarine została zastąpiona o wiele gorszą 8yo Hielan. Nie można mieć wszystkiego.
Na Stoisku Kilchoman także były do spróbowania wersje Cask Strenght
Oprócz standardowych wersji Machir Bay i Loch Gorm, można było spróbować wersji 100% Islay (która z każdą kolejną edycją staje się coraz bardziej pijalna), Single Cask M&P (jak zwykłe bardzo dobra) oraz wersji CS.
Tutaj miałem mieszane uczucia. Whisky na pewno nietuzinkowa, mająca swoich fanów, jednak mi ten profil smakowy nie przypasował.
Na stoisku z japońską whisky z koncernu Nikka w tym roku bez większych niespodzianek.Królowały tutaj głównie znane z poprzednich lat blendy, blended malty i edycje NAS. Jednak i tutaj znalazło się coś ekstra, debiutująca Nikka Coffey Malt (whisky słodowa destylowana w destylatorze kolumnowym) i Taketsuru 17yo.
Whisky ciekawa, ale mająca ten sam mankament co starsza Taketsuru 21yo, bardzo ładny zapach i kompletnie przeciętny smak.
Ostatnie stanowisko z whisky należało do The Lost Distillery Company
Projekt o tyle dziwny, co kompletnie niepotrzebny. Na podstawie przekazów i zapisków postanowiono odtworzyć profile smakowe whisky z nieistniejących od dawna destylarni. Wyszły z tego bliżej nieznane blended malty, oczywiście bez wieku (NAS) i w niskiej mocy. Najlepszy na tym stoisku był…
… rum. Klasyczny lekki, gładki rum z dominującą wanilią i łagodnymi akcentami drewnianymi.
Po części obowiązkowej przyszedł czas na ciekawostki – bourbony Buffalo Trace
Tutaj szczególnie wyróżnienie dla Lheraud Cuvee 20
Tak jak nie jestem fanem koniaków i uważam je za zbyt delikatne i mydlane w stosunku do whisky, tak tutaj naprawdę było się czego napić.
Pod koniec imprezy tłok zrobił się niestety trochę za duży. Na wina wzmacniane nie starczyło czasu, a szkoda. O zwykłych winach nawet nie miałem kiedy pomyśleć.
Na koniec wypadałoby podsumować. To była już moja szósta edycja Salonu. Z jednej strony widać jakiś rozwój, z drugiej z kolei jest on zbyt mały. Cieszy, że co roku są nowe rzeczy, w tym zwłaszcza pojawia się coraz więcej whisky starszych i Cask Strenght. Jak co roku lokalizacja jest dobra. Ja bym klimatycznej fortecy nie zmieniał (zwłaszcza w porównaniu do konferencyjnego w stylu Whisky Live Warsaw). „Należy jednak uważać żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów” jak mawiał klasyk. Ja rozumiem, że impreza jest skupiona głównie na winie, jednak wydaje mi się, że oferta whisky powinna się rozwijać o wiele bardziej dynamicznie. Rynek rośnie, chętni są, konkurencja nie śpi. Kilka lat temu taka impreza to był rarytas i gratka, teraz mamy choćby Whisky Live Warsaw (relacja na blogu niebawem) czy inne pomniejsze wydarzenia. Nie mówię, że organizator miałby nas poić wypasami za darmo. Warto by było pomyśleć nad lepszymi whisky i na przykład polewaniu ich za żetony. Jeżeli nie zostanie wykonany krok do przodu to impreza już na zawsze pozostanie gratką tylko dla nowicjuszy, zaś dla bardziej zaawansowanych fanów whisky jedynie okazją do kupienia kilku przeciętnych butelek w dobrej cenie.