Czwarte urodziny Zinnejbeczki.com. Trzeba poświętować czymś odpowiednim. 4 letnia whisky brzmi tak jakoś mało poważnie, ale jak się do tej czwórki doda „zero”, zaczyna to wyglądać już konkretniej. Zapraszamy…
Cztery lata. Dziś mijają równo cztery lata od dnia gdy po bodaj sześciu latach pasjonowania się whisky, Radek w końcu spiął nomen omen cztery litery i popełnił pierwszy wpis na niniejszych łamach. Ten o polecanych whisky na różnych poziomach cenowych. Wpis który mimo upływu czasu i natłoku zdaje nam się ciekawych materiałów wciąż cieszy się największą popularnością wśród naszych czytelników. Za rok pęknie okrągłe pół dekady, wtedy przyda się pewnie zorganizować już coś grubszego. W tym roku, jako że jesteśmy patentowanymi obibokami, ograniczymy się jedynie do niniejszego lakonicznego, sentymentalnego akapitu i potraktujemy to jako wymówkę, żeby otworzyć butelkę whisky. Dobrej whisky, mamy nadzieję. A tak naprawdę to tę whisky otworzyłem jeszcze z innej okazji, ale pozostawmy to jako oficjalną wersję. Zapraszamy i mamy nadzieję, że będziecie z nami jeszcze przynajmniej kolejne 4 lata…
Nasza dzisiejsza whisky to tajemniczy single malt z wielkim, okazałym „40” na etykiecie. Zabutelkował ją niezależny dystrybutor Cadenhead, co też na pierwszy rzut oka widać. Przy okazji sporego przeglądu tego bardzo aktywnego niezależnego dystrybutora pisałem o nim tak:
Historia tego bottlera rozpoczyna się za sprawą Georga Duncana w 1842 roku. Taka mała dygresja – w 1842 nie było jeszcze większości znanych dziś destylarni destylarni, ledwie 12 lat wcześniej Aeneas Coffey opatentował swoją kolumnę destylacyjną, a od powstania pierwszej nowoczesnej blended whisky, Old Vatted Glenlivet, wciąż dzieliła dekada. Ale wracając do Duncana – zakłada on biznes, zajmujący się handlem alkoholem. Po jego śmierci w 1858, zakład przejmuje jego szwagier, William Cadenhead, który zmienia nazwę firmy. Pod koniec XIX wieku, w czasie drugiego największego w historii boomu na szkocką whisky, Cadenhead sprzedaje głównie single malty. Po śmierci Williama, w 1904 roku zakład przejmuje jego bratanek Robert Duthie (od którego nazwiska wzięła się nazwa bottlera R.W.Duthie’s, oraz linia bottlingów Cadenheada „Duthies”). Duthie zarządzał firmą do 1931 i wprowadził do portfolio także whisky mieszane. W 1972 Cadenhead został kupiony przez J. & A. Mitchell and Co., właścicieli Springbanka. Nowi właściciele przenieśli firmę z Aberdeen do Campbeltown, gdzie znajduje się do dziś.
Cadenhead’s jest jednym z najaktywniejszych niezależnych, a w jego portfolio znajdują się whisky z prawie wszystkich destylarni. Obecnie najpowszechniejszymi liniami są Authentic Collection (single caski), Small batch (w charakterystycznych, prostopadłościennych butelkach, będące zazwyczaj mariażem 2-3 beczek) i seria kładąca nacisk na wpływ różnych beczek (to te z kremowymi etykietami o podobnym wzorze do Authentic Collection i wyszczególnionym typem beczki).
To może jeszcze o samej whisky. Poza okazałym wiekiem nie wyróżnia się na półce niczym szczególnym. Z serii William Cadenhead ukazało się w ostatnich latach kilkanaście whisky – blendów i single maltów o nieoznaczonym miejscu produkcji. Osobliwym jest natomiast, że wszystkie whisky w serii plasowały się w przedziale od 8 do 13 lat, a tu mamy nagły przeskok na 40. A nawet 43, bo tyle tak naprawdę ma ta whisky (destylacja miała miejsce w 1971, lub 1972). Na etykiecie napisane jest, że pochodzi z jednej beczki, mimo mylącego napisu sugerującego liczbę mnogą „matured in oak casks”. A także iż w mocy owej została zabutelkowana; co z kolei sugeruje butelkowanie głównie ze względu na zbliżanie się do granicznej mocy 40,0%, niż jakieś szczególne walory destylatu. Wieje tu pewną nutką pesymizmu, ale…
Dalej: niby nie wiadomo skąd pochodzi ta whisky, ale wystarczy bliżej pooglądać butelkę z każdej strony…
Akuku! Zupełnie wprost napisane jest, że whisky pochodzi z destylarni Glenfarclas. Trochę tych jasnych farclasów z początków lat 70 było – niektóre całkiem smaczne, by wspomnieć choćby tę z rocznika 1973, z beczki po burbonie i butelkowaną również przez Cadenhead, degustowaną przy okazji naszego przeglądu (klik!) destylarni Glenfarclas; lub całą wybitną serię „Speyside Region” z beczek po fino (sic!), dystrybuowaną przez różnych IB (jedną z nich także opisaliśmy przy okazji naszej jubileuszowej degustacji). To z kolei napawa pewnym optymizmem.
William Cadenhead 40yo, 40,2%
Nos: dostojny wiek, gładkość, ułożony, burbonowy charakter. Na pierwszym planie banany, cytrynowy zest i batoniki muesli, z tyłu wspomagane pączkami tłusto polanymi lukrem. Z czasem skręca w stronę tropikalno-orientalną. Goździki, sandałowiec, drewno cedrowe, laski cynamonu, zielona herbata, bergamotka. Trochę świdruje nozdrza białym pieprzem i miętą. Jeszcze później wraca do tej słodkiej strony mocy, uwydatniają się nuty burbona, miodu, może nieco jodu. Wszystko to nieprzesadnie mocne, właściwie każdej składowej trzeba się nieco doszukać.
Smak: na wejściu wyraźnie czuć starość. Dużo tanin, dostojna dębina… i w sumie tyle. Ulotność i delikatność na takim poziomie rzadko są spotykane w whisky szkockiej. Zwiewna słodycz lukru i białego cukru, trochę łodygowej zieleni, orzecha włoskiego i pikantny niuans chrzanu, albo innej rzodkiewki. Wyczuwalnie burbonowy charakter, tonik, albedo.
Finisz: dużo drewna, sporo goryczy kontrowanej nieco przez jakieś spadziowe miody. Słodycz z czasem przegrywa, kończy się akcentem roślinnym i skórki orzecha włoskiego. Mimo delikatnego charakteru całości, finisz bardzo długi.
Wnioski: nie jest to tytan skomplikowania, ani intensywności. Wiek robi tę whisky i jest jej najwiekszym atutem. W połączeniu z niebywałą wprost przystępnością smaku prawdopodobnie byłaby to najlepsza whisky życia dla większości nieobytych w whisky ludzi.