W zeszłym roku popularny Salon tak jak i wszystkie inne festiwale się nie odbył. W tym roku jednak najstarsza impreza nad Wisłą wraca i ma się dobrze. Czekaliśmy z takim utęsknieniem i byliśmy tak spragnieni festiwali, że wyjątkowo wybraliśmy się na obydwa dni imprezy. Zapraszamy na relację!

O dobrym starym salonie napisaliśmy na blogu już prawie wszystko, od nostalgicznych zrzędzeń, że kiedyś to było jak Billy Walker polewał Glendronacha Revival, aż po utyskiwanie, że powinno być więcej wszystkiego.  Przez 11 lat na polskiej scenie zdążyło się zmienić całkiem sporo, a impreza dalej jest w kalendarzu i ma się dobrze. Nim zaatakował nas wirus i imprez nie było w ogóle (ktoś jeszcze pamięta jak to było wcześniej?) Salon zdążył osiągnąć dojrzałość i przybrać ostateczną formę dwudniowej imprezy oddzielnie dla win i oddzielnie dla alkoholi mocnych. Z czasem pojawiły się tłustsze dramy na kupony. M&P utraciło najbardziej flagowe destylarnie ze swojego portfolio by zastąpić je nowymi flagowcami (nawet z tym samym facetem za sterem). Inne destylarnie wraz z salonem dorastały i są z nim nadal.

AD 2021

W tym roku, podobnie jak wtedy, gdy się rozstawaliśmy, Salon przyjął formę dwudniowego festiwalu. Znów imprezę gościła Forteca Kręglickich. Znów był festiwalowy cennik. Znów były nowości i specjalne edycje.

Co zatem się zmieniło przez to szalone półtora roku?

Na wszelki wypadek w M&P podjęli decyzję, że trzeba przyspieszyć Salon, bo w zeszłym roku w porze standardowej dla tej imprezy (drugi tydzień października) mieliśmy apokalipsę i dostaliśmy dwytygodniowy lockdown na pół roku. Termin 8-9 września wydawał się optymalnym by impreza nie musiała czuć oddechu ministra zdrowia na plecach. Zamiast kasztanów i złotych liści dostaliśmy ciepłe letnie popołudnie. Pogoda wyjątkowo dopisała serwując nam ostatni tydzień lata. Główne wrota fortecy były szeroko otwarte, a na dziedzińcu przed fortecą znalazło się miejsce dla leżaków, cygar i małego gastro. Oczywiście istniało spore ryzyko, że Salon będzie musiał konkurować z wakacyjnymi wojażami, których gawiedź była równie spragniona co festiwalowych dramów. Tak się też chyba stało, ale nie będziemy na to specjalnie utyskiwać, bo tłum na poprzednich edycjach uniemożliwiał już właściwie korzystanie z festiwalu z przyjemnością, choć też nie można powiedzieć, że między murami hulał wiatr. Było OK. Znajomych twarzy, kolegów, koleżanek też było jakby mniej, ale to już na facebooku mogliśmy zauważyć, że wybrali leżenie pod palmą. Sam Aleksander wrócił z wojaży po Porto dosłownie dzień przed imprezą. Drugim zauważalnym symptomem covidowego świata był brak wystawców. Stoliki uginały się od flaszek, ale brakowało sporej części reprezentantów zakładów je wytwarzających. Trochę szkoda, zwłaszcza, że to było na dość znaczących stoiskach. W przypadku bardziej niszowych producentów to było też problematyczne, bo zwyczajnie ekipa M&P nie znała się dobrze na temacie i nie było kogo zapytać o szczegóły. Nie jest to już zaskoczeniem dla nikogo, że główną ofiarą covidu u M&P zostało już w zeszłym roku „-50%”. Chwytliwa promocja wobec rosnących cen się nie ostała, ale chyba ludziom to nie przeszkadza, bo chętnych na festiwalowy cennik jest masa. Poza tym forteca i sam festiwal wyglądały zupełnie tak jak w poprzednich latach. No w sumie z takich znaczących zmian to właściciel obiektu pokusił się na remont łazienek 😉

Whisky

Zaczynamy oczywiście od najważniejszej dla nas Whisky. M&P jak co roku stara się wprowadzić jakieś nowości do portfolio, jak co roku mamy butelki festiwalowe i jak co roku z Whisky&Cognac club przyjechało trochę tłustych flaszek żeby podnieść trochę jakość arsenału. Jest jeden wielki transfer, trochę egzotyki bliższej i dalszej. W tym roku zamiast biegać jak kot z pęcherzem skupiliśmy się w zasadzie na kilku najważniejszych stoiskach.

Springbank/Glengyle

Nie jest tajemnicą, że jeżeli idzie o jakość, to Springbank jest jedną z tych ostatnich, które się trzymają. W portfolio M&P to także jest pewny i sprawdzony punkt i patrząc przekrojowo na ogólną jakość całości tego, co na stole to prezentował najwyższy, równy poziom. Nie zabrakło core range, włącznie z najstarszymi wersjami, były wersje limitowane, ale też była gratka dla fanów w postaci sampli z beczek i przedpremierowych rozlań nowych edycji. Niestety nie pojawił się nikt z destylarni, ale stoisko pod swoją opieką miał Mariusz Masiak, więc na pierwszego lepszego nie trafiło.

 

Springbank 2009 11yo 58,3% Refill Burbon – Panowie, mamy to! początek i już pijemy dobrą whisky. Dużo burbonu, gładko, gęsto, miodowo, owocowo. No jednak Springbank to genialny destylat pod beczkę po burbonie. 5,5/10
Springbank 2005 15yo 54,6 1st fill Burbon – jakby bardziej ugrzeczniony wbrew pozorom. W sumie taka dobra whisky o smaku dobrej whisky. 5/10
Springbank 2008 1st fill Sherry 57,7%– no dzieje się. Prochy, rodzynki, zioła, czekolady, dobre sherry idące w stronę Glendronacha z ery świetności. 5,5/10
Springbank 10yo Local Barley – młode, nieco chamskie, ale całkiem dobre. W końcu Springbank nie robi złych rzeczy. Intensywny bourbon, pieprz, żelki, jakieś zielone motywy. Jak na tego legendarnego local barleya to spodziewaliśmy się więcej. 4,5/10
Kilkerran 8 CS Porto – cukierki pudrowe, ruby porto, oranżadka rozpuszczalna, herbatka z cukrem, sok malinowy. Niecodzienne, z intensywnym wpływem portowej beki i mimo młodego wieku, dojrzałe.  Jak tylko to będzie już oficjalnie, to biorę jak nic. 5/10
Kilkerran 8 CS 56,9% – dobra rzecz. Porządne sherry bez pytań. Kolega prosił żebym mu wziął butelke a potem się rozmyślił. Jakoś mi nie szkoda. A: 4,5/10 R: 5/10
Longrow Red 15yo Pinot Noir 53,1%– tort, czerwone wino, owoce. Dość miałki, ale to wciąż destylat ze Springbank. 4,5/10
Longrow Red 10yo Malbec 52,5% – dyskretne, pudrowe, owoce leśne. Trochę nut leśnych, mokry torf. W smaku zdecydowanie winne, nawet trochę serowarskie motywy. 4/10
Longrow Red 11yo Pinot Noir 53,1% – przyjemnie soczyste, owocowe, czekoladki z likierem. Łagodniczek. Aleksander zadowolony zachwycony, ale mi coś nie gra.  R: 3/10, A: 4,5/10
Longrow 13yo Chilean Cabernet Sauvignon 51,6% – tytonie, pieprze, kreda, zieloność, chrust. Ciekawy, ale w sumie niczym nie zachwyca. 4/10

Murray McDavid

Wielki niespodziewany transfer do M&P ostatnimi czasy. Murray przy tytanicznej pracy Rajmunda Matuszkiewicza został jednym z najpopularniejszych niezależnych nad Wisłą. Przez lata utyskiwałem na brak dobrego niezależnego bottlera w portfolio M&P i słałem gorące prośby na łamach bloga do Mirosława Pawliny i chyba ktoś w końcu wysłuchał. Rajmunda już niestety w MMD nie ma, a nam pozostało sprawdzić kondycję bieżącej serii.

 

Girvan 2010 MMD 46%– trochę słodka, pieprzna i w sumie tyle, 3/10
The Speysiders 2009 MMD 48% – jeszcze bardziej pikantna, mocno pogonowa, ale są motywy miodowo-owocowe. 2,5/10
Linkwood 2012 MMD 46% – jest fajny, intensywny, ciężki burbon. Taki jeszcze nie chamski, ale już prawie. Miody, zioła, wanilia. Dobre. Jednak te Kovale robią prostą uczciwą robotę. 4,5/10
Dailuaine 2009 Sauternes MMD 50% – bardziej miałkie, nie wyróżnia się niczym. Daje się pić z jakąś przyjemnością, ale ogólnie to czuć że kiepska beka po burbonie podratowana finiszem. niby też moc wyższa, ale jakoś nie przekonuje. 4/10
Blair Athol 2008 Oloroso MMD 46% – sherry nie za dużo, ale są przyjemne śliweczki, rodzyneczki, gęsta oleista faktura. No też niezłe, przyjemne, ale też tutaj nic ciekawego się nie kręci. 4/10
Glenallachie 2008 MMD 50% – Całkiem wyczuwalny koniak na plus. Mimo 50% jest dość gładka. Syrop cukrowy, dużo tego koniaku. Poza tym że dobra whisky, to też ciekawa i unikalna. Do tej pory o tej i o Linkwood możemy powiedzieć, że są jakieś. 4,5/10
Tullibardine 2016 MMD 46% – dziwne kurzawe nuty. Piwnica, ziemniaki, jakieś nuty ogórkowe, jasne sherry, piwnica porto. O dziwo, daje się pić. Taka whisky do nachrzaniania pod film. 3/10
Craigellachie 2008 MMD Porto 50% – jest portasek i to nie taki agresywny. Motyw jakiś sojowy, teriyaki, sushi; w smaku nieco pogonu, ale finisz wynagradza. Dobra beczka, gorszy destylat. 4/10
North British 2007 MMD 50% – Są już te motywy hiszpańskich ronów charakterystyczne dla starszych grainów. W smaku niestety zmierza w stronę grzybową. Dziwne, ale pijalne. 3,5/10
Cult of Islay 1988 MMD 50% – Piękny delikatny torf, w smaku podobnie ulotne nuty medyczne, bandażowe, rozkładające się torfowisko, stara wędzarnia, stare piece, malinowy kontrapunkt; piękna, mięciutka whisky w której czuć tę starość. Zdecydowanie najlepsza whisky na imprezie. Aż zamówiłem sobie butelkę. 7/10
Peatside 2014 MMD 50% – miałkie, pogonowe, kiepskie, słone, trochę plastikowe. Dla Aleksandra whisky miałka i nijaka. Według mnie whisky ta jest dziwna, niestandardowa i taka pozytywnie popieprzona. A: 2,5/10 R: 3,5/10
Caol Ila 2014 MMD Cognac 50% – torf i tyle. Młode, miałkie, agresywne. 2/10
Caol Ila 2014 MMD Ximenez Spinola 46% – ujdzie. Torf młody i agresywny przykryty słodką kołderką krótkiego finiszu w beczce po PX. 3/10

Glenallachie

Glenallachie coraz intensywniej zmierza kursem byłej destylarni Billego Walkera. Możemy zaobserwować dokładnie te same kroki. Jest bardzo dobry CS, który zyskuję wielką popularność z każdym kolejnym baczem, jest lubiana 15yo, jest nowa 21yo, są zastępy różnej maści finiszy. Wszystko się zgadza, rosnące rzesze fanów też. Zostaje tylko obawa, że to jednak nie ten sam przypadek i tutaj Walker zaczynał jednak z o wiele gorszym magazynem i na długo go nie starczy.

Glenallachie 12yo Sauternes 48% – jest sporo tego sauternes. Słodkie, gładkie, proste, pełne. Podchodziliśmy bez wymagań, a tu zaskoczenie. Zadziwiająco dobra whisky jak na finiszowaną podstawkę. tylko niestety cena mało podstawkowa. 4/10
Glenallachie 11yo Grottamacco 48% – w zapachu drzazgi i płyty wiórowe, w smaku woda z cukrem. Meh. 2,5/10
Glenallachie 13yo Rioja 48% – Słodkawe, rodzynkowe, ostre, lepsze od poprzedniego, ale nie osiąga poziomu sauternes. Takie zupełnie podstawkowe. 3/10
Glenallachie 2008 54,0% M&P – Palone, rodzynkowe, mokre dechy z beki po sherry. Pachnie bardzo dobrze, ale w smaku niestety wyłazi mocna opaloność i młodość tej whisky. Jest nieźle i trochę żałuję, że ta whisky przeszła mi koło nosa, bo niestety już nie ma. 4,5/10
Glenallachie CS Batch 5 55,9% – pachnie mocno, ale przyjemnie. Taka nieco ugrzeczniona wersja 2008. W smaku dobre oloroso, suszone owoce, kwaskowość. No dobre, wysoki poziom, porządne sherry, wcale nie takie modern. A: 4,5/10 R: 5/10
White Heather 21yo 48% – stara whisky o zapachu starej whisky. Bardzo przyjemny, wrzosowy, miodowy, morski. Jakby lowlandem rozwodnić Highland Parka. Swoje robi też wyższa moc. dobra, klasyczna rzecz. 5/10
Glenallachie 30yo – Fajne sherry, gładzinka, skóry, zamsze, tytoń, cygaretki, drewno z bodegi. Motywy piwniczne, wory na ziemniaki, jest fajne taninowe ściąganie. bardzo dobra rzeczy, ale jej wycena i hype jednak są o wiele przesadzone. Być może jakby się napić na spokojnie, to oceny byłyby nawet wyższe. A: 6/10 R: 6,5/10
Glenallachie 1990 Single Cask 2517 – dobry klasyk. Nie bucha sherry, ale jest to smaczna, dojrzała whisky. 5/10

Kilchoman

Kilchoman jest z M&P od pierwszego salonu i dorastał razem z nim. Wtedy w porfolio był spirytus i pierwsze edycje ledwo mogące się nazywać whisky, a dziś mamy pierwszą dziesięciolatkę butelkowaną dla M&P.

Kilchoman Poland Small Batch Poland 47,6% – dobra, żłopalna whisky, której można by wypić dużo na raz. Dziwnie to brzmi, zwłaszcza przy Islay, ale to jest po prostu dobre, gładkie, dość eleganckie. Umiarkowanie mocny torf, gładkość, lekkość, motywy rybne, słodkie i słone. Nie jest to tytan skomplikowania, ale jest to po prostu smaczna whisky. 4/10
Kilchoman 10yo 59,1% M&P – orzeszki ziemne, mentol, torfik, taka esencja Kilchomana. Trawa, siano, farma, dobre.  Trochę dawnej drapieżności niestety przez lata uleciało. Młode Kilchomany chyba sprawdzały się lepiej. 4/10
Kilchoman Loch Gorm 2021 – pierwsze edycje mnie nie zachwycały, ale ostatnio (zdaje się że od 2-3 lat) chyba panowie i panie z Rockside Farm zwiększyli dawkę sherry w LG, dobrego sherry. 4/10

Loch Lomond/Glen Scotia

Tutaj chyba największą niespodzianką było chyba odejście znanego i lubianego Donalda MacLellana. Jego miejsce zajął Alan Reid. Trzeba przyznać, że równie fajny gość. Pod względem whisky również sporo nowego się działo. M&P mocno idzie w te marki i co raz to mamy bottlingi i edycje specjalnie dla nich.

Loch Lomond 2005 18/661-11 – jest ostre, mocne, słodkie, ale za to sporo porto. 3,5/10
Glen Scotia 2001 10yo Campbeltown Malt Festival 2021 Bordeaux – też mocne i ostre. Niestety za bardzo. Ta edycja na festiwal w C’town jest niestety najgorsza z dotychczasowych. 3/10
Glen Scotia 2013 20/384- Tawny Port 57,4% – Porto. Ostre, młode, harde, porto oszczędne, harpagańskie, ale to nie jest jakoś specjalnie pozytywne. Nawet dla mnie jako wielbiciela takich klimatów. 3,5/10

Tobermory

Destylarnia z wyspy Mull jest także dość powszechnie szanowana za niespadającą jakość, zwłaszcza podstawek. Niestety tutaj się nie mogą pochwalić fajnymi limitowanych edycjami. Szkoda. Jednak jest jeden bardzo mocny punkt.

Ledaig Sinclair Series 46,3%– mocno torfowe, wytrawne, winne, acz ostre na finiszu. 3/10
Tobermory 23 Oloroso finish 46,3% – dużo sherry, idzie w stronę starego Glendronacha. Zamsze, skóry, pieprze, czerwone owoce, dużo sherry. Owoce leśne, maliny, w smaku pewna doza pikantności, ale też jest gładkość finiszu. Gdyby to było w CS to by pozamiatało imprezę. 6/10

Reszta

Było jeszcze trochę whisky ciekawych bardziej lub mniej z innych stoisk, a także pojawili się zupełnie nowi dostawcy. Najbardziej rzucała się w oczy, ze względu na nietypowe butelki, szwedzka whisky Hven. Nawet jej spróbowaliśmy, ale jej smak nie pozostawił żadnego śladu w pamięci. Gdyby chociaż była obleśna jak Floki to byłoby co napisać. Podobnie dużo możemy napisać o Japońskiej whisky Amahagan. Co innego za to można powiedzieć o destylarni Paul John. Paul John Mithuna 58% – całkiem smaczna, dość lekka, pełna tropikalnych owoców, podejrzanie lekka jak na 58% i też niespecjalnie czuć te beczki virgin oak. Niestety whisky blednie przy efekciarskiej i po prostu przyjemnej edycji Paul John Oloroso, którą już opisywałem na blogu.

Malternatywy

Z Malterrnatyw obowiązkowo pierwsze kroki trzeba było  skierować na stoisko z naszym ulubionym harpagańskim Hampdenem. Oprócz standardowych edycji w tym roku można było spróbować Hampden The Younger 5yo – jakby lżejszy od wersji podstawowej, bardziej owoce tripikalne niż gumy i materace. Hampden 2010 LROK 47% – podobnie, ale tutaj już trochę ciężej, owoce tropikalne, ale bardziej przejrzałe, fermentujące, lekka nafta. Rum Fire Overproof 63% – zadziwiająco lekki i dobrze wchodzi jak swoje parametry. W dalszej kolejności zawitaliśmy na stoisko Templeton Rye, gdzie z nowości była tylko druga edycja Templeton Rye Barrel Strength – lubimy tego „raja” za ziemistość i korzeniowość. Warto było też odnotować trzecią edycję koniaku Voyer dla M&P. Francois Voyer M&P no 3. 59,8% – młody, niezbyt finezyjny ale za to blisko 60%, co daje trochę treści. Na Stoisku Lheraud  z kolei zupełnie w cenie można było się napić całkiem wiekowego Armaniaku z 1991 roku i bardzo jakościowego koniaku Cuvee 20, którego chwalimy i lubimy od lat. Na koniec jeszcze odwiedziliśmy panią Danutę Kondek na stoisku Oporto. Royal oporto znamy i lubimy. Ja piłem na miejscu w 2019, a Aleksander odwiedził Real Companhia Velha dosłownie kilka dni przed Salonem, ale dobrych Tawny 20yo i Colheita 2000 nie zaszkodzi powtórzyć.

Wina

Piekło zamarzło! Z Innej Beczki piją zwykłe winka! Byliśmy tak spragnieni festiwali, że nie odpuściliśmy też pierwszego dnia i razem z żonami wybraliśmy się na niezobowiązujące cmoktanie winek. Miało to nawet pewien swój urok, bo na winach się kompletnie nie znamy, więc nasze surowe oceny zostały w domu, a my z neofickim entuzjazmem ruszyliśmy spijać co tam nam poleją.

Choć też nie tak do końca się nie znamy, bo jednak wina wzmacniane leżą mocno wśród naszych zainteresowań, więc wszystkie stoiska  z wzmacnianymi musieliśmy odwiedzić w pierwszej kolejności. Jak zwykłe trzeba było zacząć festiwal od kieliszka La Guita z Real Tesoro, choć ich wina znamy doskonale. Najlepiej jednak prezentowało się stoisko Arnaud De Villeneuve i znane już z wcześniejszych lat Rivesaltes. W końcu dowiedzieliśmy się, że to się wymawia „riwzalt”. Poza znanymi i lubianymi przez nas wersjami Ambre i Grenat można było spróbować jeszcze jednej czerwonej, wyśmienitej edycji Tuille, którą bardzo polecamy, a ze starszych win oprócz znanych 10yo i 20yo pojawił się bardzo dobry i już dość wiekowy rocznik 1999. Sporo działo się też na stoisku Real Companhia Velha (Oporto). Ich portaski są nam dobrze znane, ale w tym roku po raz pierwszy mogliśmy też popróbować zwykłych win, a zwłaszcza Quinta Das Carvalhas. Na dłużej także zatrzymaliśmy się przy stoisku Pannon Tokaj gdzie można było spróbować całej gamy win włącznie z Tokajami 5 i 6-puttonowymi, a nawet była esencja. Nas urzekł Tokaji Aszu 2014 – w aromacie stara piwnica, kurz, skaje, stare sanki, worki jutowe, a nawet jakieś ziemniaki. Z pojedynczych win na stoiskach mocno wyróżniły się i zapadły nam w pamięć jeszcze Quinta Da Alorna Abafado 5yo – słodkie, wzmacniane w typie Moscatel, ale robione z innego szczepu, oraz Bodegas Navajas Gran Reserva 2011 – tyle beki w zwykłym winie to chyba jeszcze nie uświadczyliśmy, aromat starego drewna, znoszonych chodaków, pyszne.

Podsumowanie

Przede wszystkim fajnie, że jakiś festiwal się w końcu odbył i sanepid nie przyjechał go od razu zamykać. Dobrze było po raz kolejny odwiedzić dobry, stary Salon M&P z którym jesteśmy od początku jego istnienia. Chciałoby się rzec, że impreza wygląda jak co roku i po prostu zapomnieć że w kalendarzu rok 2020 w ogóle istniał. M&P powolutku jednak coś tam dłubie i niespiesznie wprowadza nowości do oferty. Latami stękaliśmy, że dobrze by było gdyby M&P miało swojego niezależnego bottlera i bach, jest nawet jeden z bardziej znanych u nas. No to z takich pobożnych życzeń to byśmy prosili teraz w ofercie o Valdespino z Real Tesoro i inne Porto z Real Companhia Velha, zwłaszcza Quinta Das Carvalhas. Ogólnie więcej win wzmacnianych, ale też więcej rumu i tequili.

Do zobaczenia za rok!

Radosław Janowski

2 thoughts on “XII Ogólnopolski Salon Win i Alkoholi M&P – Relacja

  1. Witam
    Radku, po czasie podtrzymujesz ocenę CULT OF ISLAY 1988 MMD? Bo cena jak za blenda jest dość wysoka, prawie 1000zł. Warto?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.