Ostatnio coraz częściej producenci mainstreamowych blendów raczą nas nowymi „limitowanymi” edycjami. Niedawno był Ballantines Hard Fired, Grants Select i Jameson Caskmates. Czas na Diageo i ich Johnnie Walker Red Rye Finish.
Skąd w ogóle pomysł i nagły wysyp „limitowanych” edycji całkiem masowych blendów?
To proste. Panowie od „markietyngu” w koncernach zorientowali się, że mają całkiem spore luki w swoich portfolio. Standardowe blendy kosztują ok 50zł, natomiast blendy premium z oznaczeniem 12yo zaczynają się od 90-100zł. Mamy więc przedział 50-90zł po którym hula wiatr. Należało wymyślić coś pomiędzy. Oznaczenie wieku nie wchodziło w grę, bo np 6yo czy 8yo nie wygląda zbyt dobrze i jednocześnie przyznajemy się otwarcie to, co było dotychczas niedopowiedzeniem, że nasze podstawowe flagowe blendy mają jeszcze mniej. Trzeba wymyślić whisky, która ma jakiś „ficzer”. Tak właśnie powstały te limitowane dodatkowo leżakowane czy specjalnie selekcjonowane whisky.
W przypadku Johnnie Walker Red Rye Finish burza mózgów kreatywnych z Diageo mogła wyglądać mniej więcej tak:
Head Office Diageo, Londyn, jednak z wielu sal konferencyjnych
<Manager Bardzo Kreatywny> Panowie, musimy wymyślić jakiś nowy produkt. Jack Daniels i Jim Beam sprzedają się świetnie, w dodatku są droższe od naszego Red Label. Mamy w naszym portfolio jakiś taki bourbon czy coś?
<Kreatywny Przydupas> Mamy markę Goerge Dickel
<MBK> Co to jest?
<KP> Eee.. no to ta druga marka Tenesse Whisky po Jacku Danielsie
<MBK> Nikt tego nie zna, piją to tylko jakieś amerykańskie rednecki. My musimy mieć markę nr 1 a nie tę drugą. Wiem, zróbcie mi takiego bourbona, ale pod marką Johnnie Walker
<KP> Szefie, nie da się. Johnnie Walker to szkocka whisky
<MBK> No to nalejcie jej do beczki po bourbonie, żeby smakowała jak bourbon
<KP> Ale nasze whisky już i tak leżakują w beczkach po bourbonie, nie będzie żadnej różnicy
<MBK> No to nalejcie do beczki po jakiejś innej whisky z ameryki, poza tym niech tam master blender pomiesza składniki tak żeby było słodsze i delikatniejsze. Już to widzę, nowa trendy, sexy, limitowana edycja, która przypadnie do gustu wszystkim klubowym lanserom chlejącym Danielsa. Już widzę te instagramy wszystkie… taaak. Mamy to!
Może trochę przesadzam, ale spróbujmy…
Johnnie Walker Red Rye Finish, 40%
Edycja „limitowana” whisky blended bez określenia wieku, dodatkowo finiszowana w beczkach po amerykańskiej Rye whisky.
Ocena: Czy jest sens to oceniać? Pijalne, to chyba okolice 1,5
Moim skromnym zdaniem jest o niebo lepsza od Hard Fired. Taka pomiedzy red label a black label 40 do 60% w strone black label i do tego ta nuta bourbona czyni jak dla mnie niezla whisky.
Co to za recenzja wybrać coś prostszego, gorszego, bo co. Ta whisky to dobry blend dla tych którzy lubią bourbony, ale popijają czasem szkocką. Stwierdzenie nie słodka odnosi się do single malt za 150 – 200 zł. Tą flaszkę 0,7 można nabyć za 50 -55 zł. Ta flaszka ma za zadanie uwypuklić posmak lakierów, opalanego dębu, świeżą beczkę amerykańskiego dębu. Nie lansujcie tutaj Szkockiej whisky single malt, która w większość butelek do 150 zł jest słodka i nijaka, wymęczona w beczkach tysiąc razy napełnianych, aż czuć sianem a nie dębem.
Może faktycznie za ostro się z nią obszedłem. Po pięciu częściach testu blendów trochę zmieniła się optyka i myślę, że przydałaby się kolejna część z tymi wszystkimi blendami „specjalnymi”.
Faktycznie, jest dużo whisky słodowych miałkich, bimbrowych, jabłkowych i sianowatych i te oceniamy adekwatnie. Nie promujemy słabych SM. Dobre malty natomiast nie mają problemu by pokazać, że wydanie 150zł nie było złym pomysłem i oferują po prostu więcej wrażeń niż JW. Polecam zajrzeć do polecanych whisky.