Sobota 11 marca była dniem drugiej edycji festiwalu Whisky & Friends, organizowanego przez sieć sklepów M&P. Zapraszamy na relację z tej imprezy.
Co pozostało takie samo?
Formuła i miejsce nie zmieniło się od czasu poprzedniej edycji. Jest więc to jednodniowy festiwal, z wejściówką za 70zł. W cenie biletu jest do spróbowania pewna ilość alkoholi, a te lepsze za dodatkową opłatą. Oprócz tego, każdy dostaje specjalną książeczkę z promocyjnym cennikiem. W przeciwieństwie do jesiennej imprezy, OSWiA, która nakierowana jest bardziej na wina, Whisky & Friends ma się bardziej skupiać na whisky.
Whisky & Friends zlokalizowane było na warszawskim Okęciu, w hotelu Courtyard by Mariott – dobrze znanym z pierwszej edycji, a także z festiwalu Whisky Live Warsaw. Nie ma więc co opisywać po raz kolejny tego samego miejsca – jego wady i zalety były już omawiane przy okazji poprzednich imprez.
Oprócz wejścia na sam festiwal, każdy uczestnik na wejściu dostawał specjalną książeczkę z promocyjnym cennikiem i kieliszek na smyczy. Co do tego ostatniego mamy pewne zastrzeżenia. Po pierwsze smycz (o czym pisaliśmy już rok temu) nie trzymała kieliszka w pionie. Oznaczało to że, puszczony luzem, dyndał sobie we wszystkie strony ochlapując ubranie pozostałymi w nim kroplami alkoholu. Po drugie, miarka wygrawerowana została nierówno, przez co zamiast docelowych 20ml, jeden z naszych kieliszków mieścił „do kreski” około 15, a drugi ponad 30ml. Niby nic, ale przy dobrych whisky na kupony, lub braniu sampli na wynos różnica już była.
Co się zmieniło?
Whisky & Friends się trochę powiększyło. Już nie jest to kilkanaście stoisk z wielką, pustą przestrzenią pośrodku sali, a porządny festiwal z kilkudziesięcioma standami. Doszło też kilku wystawców spoza portfolio M&P. Zauważalny jest też wzrost frekwencji wśród gości. Generalnie festiwal powiększył się i nie ma już tej kameralnej atmosfery sprzed roku.
Jednak w przeciwieństwie do WLW, nie było tłumów i można było jak człowiek podejść do każdego stoiska bez ocierania się o wszystkich po drodze.
Co było do spróbowania?
Relacja nie byłaby kompletna bez opisu co było do picia; co było warte spróbowania, a co było pomyłką i nie powinno się znaleźć na festiwalu poświęconemu whisky. Zamiast sztywnego opisu, tym razem wypróbujemy formę fotorelacji:
Festiwal Whisky & Friends organizowany jest przez M&P, a więc w strategicznym miejscu musiało pojawić się stoisko Glendronacha. Poza standardowymi edycjami 8,12,18,21yo, cieszy obecność kilku single casków. Poza znanym już ze wcześniejszych festiwali rocznikiem 1995, pojawił się nowszy 2003 (w dodatku w degustacji otwartej), a poza tym single cask z 1989, z najnowszego batcha. Destylarnia Glenglassaugh była z kolei reprezentowana przez kilka NASowych podstawek, wersję 30yo, oraz single cask rocznik 1976 (szkoda, że tak drogo).
Nie mogło także zabraknąć BenRiach, z jego licznymi edycjami. Nowa 16yo okazała się niestety kiepska, ze zdecydowanie zużytych beczek. 2/10. Ciekawa natomiast jest wersja 22yo finiszowana w beczkach po winie Moscatel (4,5/10).
Również i tu pojawiła się petarda w postaci single cask z 1975. Cena dużo przystępniejsza niż stary Glenglassaugh (bodaj 90zł za drama), ale i tak się nie skusiliśmy 😉
Wizyta na stoisku Springbanka pozostawiła mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo dobrze, że pojawiają się starsze edycje (25yo i single cask 21yo), natomiast mieliśmy nadzieję na spróbowanie „dziesiątki” w nowej odsłonie, oraz przede wszystkim nowego Local Barley. Dobrą whisky okazał się nowy batch 12yo w cs. Wydaje się, że jest tu mniej sherry niż w poprzednich wydaniach, natomiast więcej ciała i torfu. Okolice 4/10.
Skusiliśmy się ponadto na 21 letni single cask. Klasyka Springbanka. Tłusty, morski, zbalansowany. Stare książki, zest cytrynowy, skóry, paździerze, prażone kasztany. 6/10
Kilchoman – kolejne stałe stoisko na festiwalach M&P. Tu szczególnie miłe zaskoczenie, bowiem pojawiły się aż trzy nowe single caski – wszystkie specjalnie na to wydarzenie. Jeden z beczki po burbonie, drugi finiszowany w beczce po pedro ximenez, trzeci leżakowany w beczce po oloroso. Szczególnie ten ostatni wyglądał i pachniał ciekawie. Wzięliśmy próbki na wynos, więc opisy tych whisky się zapewne niebawem pojawią. Oprócz tego, w degustacji otwartej klasyczny Machir Bay, paskudny 100% Islay i nawet w porządku Sanaig.
Loch Lomond poza podstawkami także przedstawił kilka single casków. Między innymi te opisywane już przy wcześniejszej okazji – udowadniające, że w Loch Lomond jednak potrafią zrobić pijalną whisky.
Na stanowisku Glen Scotia wybór mniejszy, ale też jeden single cask się pojawił.
Po raz pierwszy na Whisky & Friends pojawiły się marki nie będące w portfolio M&P. Koncern LVMH wystawił się ze swoją „Piękną i Bestią”, a więc Glenmorangie i Ardbeg. Niestety zaznajomieni z podstawowymi wypustami tych destylarni, raczej nie mieli tu czego szukać. Obecność jednej niestandardowej edycji Glenmorangie (Bacalta) to stanowczo za mało, by zatrzymać nas tu na dłużej.
Czasem natomiast trzeba sobie przypomnieć klasykę.
Obecny był również największy gracz na scenie szkockiej whisky, a więc Diageo. Na jednym stoliku wystawionych zostało kilkanaście podstawek. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem dlaczego za tak podstawowe i powszechne whisky jak Caol Ila 12, czy Cardhu 12 pobierane były kupony. Przecież dużo korzystniejsze, zarówno wizerunkowo, jak i prawdopodobnie finansowo byłoby pozwolenie ludziom na spróbowanie wszystkich tych podstawek. Spróbowawszy, z pewnością jakaś część by później te whisky kupiła…
… tymczasem na drugim stole dumnie prezentował się pełen zestaw obecnych Special Release. Tu już zdecydowanie było na czym zawiesić oko, tym bardziej, że ceny za kieliszek nie były jakieś kosmiczne (poza Port Ellen i Brorą 😉 ).
Mannochmore 25yo, rocznik 1990 (Whiskybase). W zapachu skondensowana sherry, kandyzowane owoce, prażony słód, suszone morele, mango, gujawa. Na języku pełna, kremowa. Tostowane drewno, brzoskwinie z puszki, melanoidyny, pieprz. Finisz bardzo długi, tropikalny, ananas z puszki, dżem wiśniowy. Whisky zdecydowanie lepsza niż się spodziewałem. 6,5/10, Radek nawet 7/10.
Tak, w końcu ta legendarna Brora (Whiskybase). Dla nas obu jest to poniekąd pierwsze spotkanie z tą destylarnią. Dla Radka faktycznie pierwsze, dla mnie to pierwszy oficjalny wypust Brory.
Już w zapachu czuć wielkość. Łaźnie solankowe, rzemienie, morska bryza, stare książki, wodorosty, wędzone mięsa, stogi siana. Zmienia się i ewoluuje z minuty na minutę. Trochę jak połączenie zajebistego Clynelisha z zajebitym Taliskerem 😉 W smaku zdecydowanie tłusta i pełna, nieco zielona, z akcentami cytrusów, burbona, pieprzu, orzeszków ziemnych. Znakomity balans i warstwowość. Finisz bardzo długi, ziemisty, ciepły, mokre drewno. FENOMENALNA whisky! Aż szkoda ją tak pić w festiwalowym zgiełku. Tu potrzebna by była cisza, spokój i półtorej godziny czasu, aby wyłapać wszystkie niuanse i pozwolić się jej odpowiednio otworzyć. Ode mnie 8/10, od Radka 9/10.
Następnie wzięliśmy udział w tzw. Brora Challenge. Cała zabawa polega na tym, aby wziąć do ust pełnego drama Brory „na raz”, a następnie trzymać w ustach tyle sekund, ile lat whisky leżała w beczkach. Nie jest to zadanie łatwe, bowiem po trzydziestu sekundach takiej operacji mało co się już czuje, natomiast finisz po przełknięciu jest naprawdę genialny. Ciekawe doświadczenie, choć chyba wolę konwencjonalne podejście 😉
Ostatnim wystawcą spoza portfolio M&P był Distell Group, a więc właściciel m.in. destylarni Deanston i Bunnahabhain. Tu niestety zupełnie podstawowo.
Przechodzimy do whisky z innych niż Szkocja krajów. Irlandię reprezentowała whiskey West Cork…
… oraz The Irishman.
Przyzwyczailiśmy się też do obecności whisky Paul John. Wersje cask strength nawet dają radę.
Była jeszcze Japonia, reprezentowana przez whisky Nikka.
Czas na malternatywy. Amerykańską myśl gorzelniczą reprezentowały stoiska Jack Daniel’s, oraz Blanton’s. Ten ostatni wszystkie swoje burbony rozlewa jako single barrel, ponadto większość ma wyższą moc niż standardowe 40%. Jest w nich mniej tej obrzydliwej taniczności i ściągającego drewna, niż w tanich sklepowych burbonach. Cóż, jak na burbon, nawet w porządku.
Francja i jej winiaki. W cenie biletu bardzo dobry koniak Lheraud 20yo. Armaniak z 1996 miał całkiem przyjemny, pomarańczowy zapach i niestety niedorównujący mu smak. Był także koniak z 1969, znany z zeszłorocznej edycji; chyba najlepszy koniak jaki piłem.
Więcej koniaków. Większość z nich próbowaliśmy już przy okazji jesiennej imprezy w Fortecy, toteż tym razem za bardzo nie zawracaliśmy sobie nimi głowy.
Tygrysie rumy – Wild Tiger z Indii. Nie polecamy. W dodatku to tandetne opakowanie…
Rumowa klasyka i porządna malternatywa w postaci Ron Barcelo Imperial to kierunek, w którym powinny zmierzać stoiska rumowe na festiwalach.
Szwarc, mydło i powidło.
Trunek, którego fenomenu absolutnie nie rozumiem – Młody Ziemniak. Koło stoiska przeszlibyśmy zapewne zupełnie obojętnie, gdyby nie…
… gdyby nie obecność „Starego Ziemniaka”, a więc wódki leżakowanej przez 2 lata w nowej beczce z polskiego dębu. Wyższa moc jest atutem, natomiast wybór drewna nieporozumieniem. Nowy dąb polski wniósł do trunku nuty rosołu, pietruszki, włoszczyzny, straganu z warzywami na bazarze. Naciągane 2/10 za innowację.
Niezapowiedziani goście, a więc tequila Clase Azul w dwóch wydaniach. Wersja plata to porządna, choć dosyć generyczna tequila. Reposado natomiast to już trunek, który można chwilę pokontemplować. Niecodzienne połączenie tequilowej drapieżności z akcentami prażonego ananasa, kokosa i gorzkiej czekolady. Takie niespodzianki zdecydowanie na plus! Do spróbowania był jeszcze likier na bazie tequili o smaku granatu – ot, taka smaczna ciekawostka.
Na koniec wina wzmacniane, a wiec coś co również jest w stałej ofercie festiwalowej u M&P i było na poprzednim Whisky & Friends. Na jednym stoisku madera, na drugim porto. Wersje podstawowe, znane już z poprzednich imprez zignorowaliśmy. Ciekawe były natomiast starsze wypusty – bardzo cierpkie porto z 2012, zbalansowana wersja 10yo, oraz poniższy specjał:
Rocznikowe porto z 1977 roku, w dodatku za jedyne 5zł. Pozycja obowiązkowa. Ciekawe, smaczne, wyczuwalnie utlenione i drewniane, choć chyba nie ma tu takiej złożoności jak w najlepszych sherry.
Wódki i giny raczej nie należą do poważnych malternatyw, choć okupowały kilka stoisk.
Włoskich bimbrów także nie próbowaliśmy.
Wnioski?
Tu z kolei w formie polemiki z podsumowaniem sprzed roku. A więc w którą stronę poszedł festiwal Whisky & Friends…
„Czy była dobra whisky? I tak i nie, a w zasadzie trochę była, ale za mało. Po kolei. Nie dało się nie odnieść wrażenia, że festiwal jest przeznaczony raczej dla tych początkujących amatorów złotego trunku. No cóż, taki rynek i tacy poeci jaka jest publiczność. Większość dostępnego asortymentu stanowiły wersje podstawowe z półek M&P.
Zdecydowanie też powinni pomyśleć na rozszerzeniem swojej oferty. Jak na pierwszy raz to wystarczyło, ale za rok to nie przejdzie i półka będzie zdecydowanie zbyt krótka.”
Tu widać poprawę. Na znacznej większości stoisk z whisky stała jakaś stara, potencjalnie wybitna butelka. Już nie jest tak jak rok temu, że ilość single casków na Whisky & Friends można było policzyć na palcach dwóch rąk. Oczywiście chciałoby się jeszcze więcej, może żeby pojawiła się jakaś whisky od niezależnych, ale i tak w porównaniu z zeszłą edycją, jest to krok do przodu.
„Na pewno należy pochwalić organizatora za trzymanie się założonego profilu. Whisky&Friends wskazuje, że będzie przede wszystkim whisky i jakieś inne alkohole mogące uchodzić za alternatywy. Tak też było. Nie było żadnych bimbrowników z Discovery, szampanów, czekolad czy ekskluzywnych past do butów.”
Tu się na szczęście nic nie zmieniło. Co prawda wymieniłbym te wszystkie wódki, giny i alpejskie bimbry na więcej stoisk z whisky, czy rumem, ale rozumiem że organizator chce zaprezentować też inne alkohole mocne, znajdujące się w jego portfolio.
„Może też warto by było poszukać jakichś gościnnych wystawców w celu zwiększenia portfolio. M&P samo miało gościnne stoisko na WLW i było dobrze, więc czemu by to nie miało zadziałać w drugą stronę?”
Prośba została spełniona 😉 Na drugiej edycji Whisky & Friends pojawili się najwięksi gracze na rynku whisky. Szkoda tylko że, poza Diageo, nie przywieźli ze sobą nic poza podstawkami. Mamy więc nadzieję, że za rok znajdzie się też miejsce dla tych mniejszych.
Podsumowując, Whisky & Friends uczyniło zdecydowany krok naprzód, choć oczywiście nie jest to tempo, które by nas zadowalało. Najbardziej brakowało tego co było na WLW, a więc jakiegoś stoiska, gdzie byłoby dostępnych tych kilkadziesiąt butelek, które by można przebierać i wybierać. Sądzę jednak, że początkujący, jak i średnio zaawansowani ludzie zainteresowani whisky – a to do nich głównie jest adresowana ta impreza – byli zadowoleni z festiwalu, a i dla bardziej zaawansowanych coś tam się jednak pojawiło.
Dlaczego autor czepia się beczek z polskiego dębu? Czym one niby różnią się od innego dębu europejskiego? Nie gatunkiem, nawet nie podgatunkiem. Takie same rosną we Francji. Owszem, „pielęgnowane” lasy dębowe we Francji i może starannie dosuszona dębina ma wpływ na smak alkoholu. Ale sugerowanie, że polski dąb nadaje smaku rosołu i włoszczyzny to gruba przesada.
Dąb europejski szypułkowy, to najpopularniejszy gatunek dębu w europie, natomiast w europie możemy spotkać blisko kilkadziesiąt gatunków dębu. Tylko w Polsce rośnie kilka gatunków dębu. Do tego mamy jeszcze mieszanki międzygatunkowe. Nie skończyłem technologii drewna, jednak różnice nie wzięły się z kosmosu. Skoro jest tak dobrze to czemu jest tak źle z „polską whisky”?
Jednak w pewnych kwestiach masz rację, to o czym napisaliśmy jest to nasze uogólnienie.
Tak zwana „polska szkoła produkcji whisky”, która nam daje taki wspaniały warzywniak w smaku to polski dąb+jego przygotowanie i sezonowanie+swieża opalona beczka.
Z jakiegoś jednak powodu ten smak jest obecny we wszystkich polskich produkcjach, natomiast w szkockich whisky virgin oak jakby mniej.
W sumie to ciekawe zagadnienie i jak zauważasz pewnie nie dąb jest tu winiem, a to, że nasze „producenty” dopiero zaczynąją i jeszcze nie „umią” go obrobić tak, żeby był zdatny.
A ja mam pytanie techniczne. Chciałbym wziąć udział w takim festiwalu, dopiero odkrywam świat whisky. Dają tam tylko jeden kieliszek? Jak go czyścić przed kolejnym dramem? Przecież używając tego samego bez przeplukania smaki i aromaty się wymieszaja. Może pytanie bardzo podstawowe ale odpowiedź rozjaśni mi wiele
Kieliszek dają tylko jeden, ale zawsze są podstawione dystrybutory wody, albo – w jeszcze lepszym przypadku – dedykowane płuczki do szkła.
Dzięki Aleks, czyli wychodzi na to, że na jakiś festiwal w tym roku wyskocze
Masz wiecej zdjec? Moze z goscmi?