Mówią, że nie można odwiedzić pięciu bodeg w trzy godziny. Można, tylko trzeba odwiedzać te najmniejsze. Dziś lądujemy w Sanlúcar de Barrameda, ostatnim z trzech wierzchołków trójkąta sherry.

Jak na razie na łamach naszego bloga opisaliśmy następujące bodegi:

W końcu zostawiamy za sobą Jerez de la Frontera i udajemy się do ostatniego z wierzchołków trójkąta sherry: Sanlucar de Barrameda. Miasteczko położone nad ujściem Gwadalkiwiru do Atlantyku jest ważne historycznie – stąd bowiem w swoją trzecią wyprawę do Ameryki wyruszył Kolumb, jak również stąd podróż dookoła świata rozpoczął Ferdynand Magellan. Nas jednak interesują bardziej przyziemne sprawy niż podróż dookoła świata, mianowicie wino. W przeciwieństwie do nieco sennego i małomiasteczkowego El Puerto de Santa Maria, Sanlucar ma sporo tego turystycznego, nieco kurortowego klimatu.  Znajduje się tu też sporo więcej bodeg niż w el Puerto, choć nie aż tyle co w Jerez. Sanlucar posiada swój endemiczny gatunek sherry – manzanillę. O tym jednak przy okazji.

Plaza del Cabildo w Sanlucar

W Sanlucar dużo jest (nawet chyba więcej niż w Jerez) zakładów, niewielkich, małych i takich zupełnie malutkich. Jak opisywany niegdyś Obregon z El Puerto, mieszczący się w zasadzie w dwóch niezbyt przepastnych pomieszczeniach. Rzędy beczek stoją sobie zupełnie na widoku, a i często jedyną dostępną częścią takiego zakładu jest malutkie despacho/tienda (sklepik) na wejściu. Nie organizuje się tu turystycznych wycieczek, albo też zwiedzanie jest odblokowywane za pomocą specjalnej opcji dialogowej. Na ogół jak powiemy, że chcemy „ver la bodega um poquito” to pani za kontuarkiem rzuci od niechcenia coś w stylu „a idź sobie zobacz”. Zwiedzania nie ma dużo. na ogół to mały magazyn albo wręcz korytarzyk beczek. To niesie za sobą oczywiste plusy w postaci faktu, że w dwie-trzy godziny można zaliczyć kilka bodeg. Co lepsi (na przykład Radek) mówią żonie, że idą do jednej bodegi, a po drodze do domu robią 4 przy okazji).  Dziś przed nami pięć:

Na mapie nie ma skali, ale jak widać odległości nie są duże. Ten zielony pasek to szeroki, ciągnący się od oceanu reprezentacyjny deptak na którym w maju-czerwcu odbywa się feria de manzanilla – tygodniowy, szalony festyn na którym lokalsi bawią się i piją manzanillę do rana. Coś jak Oktoberfest dla manzanilli. Tylko lepszy, bo byliśmy tam w zasadzie jedynymi turystami 🙂 Idąc na południe od deptaku dotrzemy do rynku starego Sanlucar – plaza del Cabildo (zdjęcie wyżej). Dwie przecznice jeszcze na południe dotrzemy do naszego pierwszego celu:

 

Portales Perez

Mamy tu dokładnie to o czym pisałem wyżej – w jednym pomieszczeniu mamy sklep i beczki z których nalewa się w butelki na wynos, w drugim leży kilkadziesiąt beczek. Bodega specjalizuje się w manzanilli (jak większość w Sanlucar) i tej są dwa rodzaje: zwykła i pasada (trochę starsza), a do tego amontillado, oloroso i cream. Bodega butelkuje nawet sherry pod marką Los Caireles. Z tej serii największym klejnoten jest Los Caireles Palo Cortado.

 

Przede wszystkim jest to jednak despacho. Nie ma tu jakichś starszych, certyfikowanych win, raczej stołowe sherry do kupienia w baniaku. My jednak spróbowaliśmy po kieliszku na miejscu i ruszamy dalej.

 

La Cigarrera

 

 

Zaledwie 100m dalej trafiamy na kolejną bodegę – La Cigarrera. Tutejszy pomysł to połączenie bodegi z restauracją. Trzeba trochę pokluczyć zaułkami i przejść korytarzem z criaderami aby dotrzeć do głównego patio. Znajdzie się tu trochę stolików, a w menu tradycyjne tapasy i potrawy kuchni lokalnej. Bedąć w Sanlucar zawsze wpadamy tu na obiad lub przynajmniej tapas. Szczególnie polecamy smażone owoce morza!

 

Jeśli o wino chodzi, to dostępna jest – naturalnie – manzanilla, a do tego amontillado, moscatel, oloroso i pedro ximenez. Jak widać na załączonym obrazku porcja wina podawana jest nie w mililitrach a w „ile panu kelnerowi się naleje”. Szczerze mówiąc nie były te wina jakieś wyrywające z butów, ale hej, czego się nie robi dla odwiedzenia jak największej ilości bodeg jednego dnia!

Bodega organizuje też krótkie wycieczki. Obskoczenie dwóch magazynków z beczkami zajmuje jakieś 20 minut. Można też zrobić sobie mini degustację za kilka Euro w kantorku bez zwiedzania (trzeba tylko trafić do bodegi przed 14:00). Polecamy tę opcję. Potem oczywiście można usiąść i zjeść, ale nie trzeba, można biec dalej do…

 

Infantes Orleans de Borbon

Trzecia z dzisiejszych bodeg ma zdecydowanie najciekawszą historię, a także jest jedyną do której nie można sobie, ot tak, z ulicy wejść. Antoni Orleański z dynastii Burbonów, książę Montpessier musiał opuścić Francję po rewolucji 1848r. Osiadł na południu Hiszpanii, a w Sanlucar de Barrameda wybudował swoją letnią rezydencję, okazały pałac w stylu mudejarowym. W pobliżu posadził ok. 200ha winnic. 100 lat później, w 1943, jego wnuk postanowił założyć bodegę i wytwarzać na potrzeby rodziny wina najlepszej jakości.

Dziś pałac księcia pełni funkcję ratusza, ale w dawnych stajniach wciąż działa bodega. Wciąż znajduje się w rękach rodziny i jakiś czas temu otworzyła się na świat zewnętrzny. Można zamówić tutejsze butelkowane wina (nawet nie są one drogie, co sugerowałby książęcy rodowód!), zakład udostępnia też przestrzeń na wynajem pod różne wydarzenia.

Produkuje się tu pełen przekrój win z Sanlucar, a ponadto dość ciemną brandy. Wina są w porządku, podobno kilkunastoletnie, natomiast ponoć 25 letniej brandy nie miałem okazji spróbować.

Bodegas Elias Gonzalez Guzman

 

Około 200 metrów w stronę oceanu natrafimy na kolejną malutką bodegę. Elias Gonzalez jest w tym względzie podobny do Portales Perez – jest to w zasadzie sklepik dostępny z ulicy.

 

Ale oczywiście zagadanie magicznymi słowy, że jest się fanem sherry z zagranicy i chcemy tylko zerknąć na bodegę otwiera drzwi na na magazyn:

Elias jest już trochę większa niż odwiedzanie poprzednio mikrobodegi. Elias Gonzalez jest także almacenistą i dostarcza Manzanillę do dużych bodeg z Jerez (np. Lustau Manzanilla Macarena). Poza standardowymi manzanilla, amontillado, oloroso itd. dostać można manzanillę w wersji en rama. En rama jest to sherry niefiltrowane, a więc bardziej bardziej intensywne, złożone i możliwe że z pływającymi drobinami drożdży 🙂 Sherry en rama prosto z beczki to jest oczywiście właściwy kierunek będąc w Trójkącie.

 

Bodegas Barrero/Manzanilla Gabriela

Aby z Elias Gonzalez dotrzeć do dzisiejszej ostatniej bodegi musimy jedynie przejść na drugą stronę ulicy i przejść 50m przeciwległą przecznicą. Bodega o tyle ciekawa, że funkcjonuje pod trzema nazwami. Przez większość swojej historii znana jako Sanchez Ayala (i taki też napis jest nad głównym wejściem do piwnicy), została nabyta w latach 80 XX w. przez biznesmena z Sewilli Jose Barrera, od którego nazwiska oficjalna nazwa bodegi to bodegas Barrero. Miejscowi znają to miejsce jako manzanilla Gabriela, z racji że jest to flagowy produkt tej bodegi.

Przez większość czasu funkcjonowania, zakład pracował głównie jako almacenista dla innych bodeg.

 

Za holem wejściowym ze sklepikiem znajduje się główny magazyn, zdecydowanie największy spośród tego co dziś widzieliśmy. Leżakuje tu prawie wyłącznie manzanilla.

 

Wino można oczywiście kupić na litry, a ściany, jak nakazuje andaluzyjski obyczaj, obwieszone są starymi utensyliami powiązanymi z wytwarzaniem sherry.

Jeszcze szybki rzut okiem na to co w sklepiku. W przeciwieństwie do poprzednich bodeg Gabriela/Sanchez Ayala/Barrero może się pochwalić całkiem mocarnymi winami z wyższej półki. Przede wszystkim (z racji że to Sanlucar) warto zwrócić uwagę na Manzanillę Pasada Gabriela Oro, ale też bodega ma w ofercie Oloroso VORS Galeon i Amontillado Don Paco (na etykiecie 40, ale takiego oznaczenia wieku w Jerez nie ma).

Po takim spacerze właściwe będzie udanie się na smażone krewetki do pobliskiego baru Paquito.

 

W kolejnych częściach zapraszany na kolejne, większe już, bodegi z Sanucar de Barrameda.

 

 

Aleksander Tiepłow

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.